czwartek, stycznia 31, 2019

Co myślę o odżywczym kremie do twarzy marki Sisley? Czy jest wart 730 złotych?

Jeżeli coś Wam się z czymś miłym kojarzy, to automatycznie to lubicie i to wybieracie i zaczynacie się tym bardziej interesować i ja tak miałam z marką Sisley. Nigdy nie interesowałam się jej produktami, dlatego też nie miałam możliwości poznania jej historii powstania. Zdarzyło się jednak tak, że miałam okazję uczestniczyć w warsztatach/szkoleniu z tą marką, które uważam za coś genialnego do dziś, ale o tym zaraz! Nie będę ukrywać, uwielbiam poznawać nowości, ale wiecie, rzadko jest tak, że mnie coś zachwyci. Niby nowości, a jednak wiele tak podobnych produktów do siebie. Marka Sisley jednak wywarła na mnie duże pozytywne wrażenie. Pamiętam jak dziś, jak wtedy zaskoczyła mnie linia produktów z czarną różą tej marki, ich zapach, konsystencja wszystko mnie uwiodło!


Gdy dodatkowo usłyszałam o tym, że inspiracją do stworzenia tej linii kosmetyków były różane ogrody otaczające zamek w Łańcucie, którego właścicielami byli przodkowie Izabela d'Ornano, czyli współzałożycielki Sisley Paris to całkowicie się zakochałam w tej marce! Nie rezydencja, nie kwiaty, tylko moje wspomnienie dotyczące Łańcuta tego miasta sprawiło, że tak bardzo zauroczyłam się w tej marce! A Wiecie dlaczego? Bo to tam pierwszy raz uczestniczyłam w spotkaniu blogerek o ile akurat z osobami z tego spotkania z różnych względów jednak się nie polubiliśmy to, o tyle sam fakt bycia tam w tym mieście niesamowicie dobrze wspominam do dziś! Podróż tam nie odbyłam w pojedynkę ani też tylko i wyłącznie autobusem dlatego też była dość ciekawa! Zakończyła się dobrze, choć nie wiele brakowało, a byłoby inaczej!


A to wszystko przez pomyłkę, czekanie w złym miejscu na stacji kolejowej na pociąg powrotny! Gdyby nie moja szybkość i pomoc konduktora to jednio dniowy pobyt w Łańcucie musiałby się przeciągnąć w dwu dniowy! Udało się jednak tego uniknąć! Po tym zdarzeniu, tej podróży szczerze trochę bałam się przesiadkowych podróży a tym bardziej pociągiem, ale już chyba mi to przeszło (mineło kilka lat) i szczerze dziś to wszystko wspominam z uśmiechem na twarzy! Już wiecie, jakie wspomnienia przywołuje mi Łańcut sama jego nazwa i dlaczego też tak bardzo tym samym zainteresowałam się marką Sisley, tak to wszystko przez wspomnienie! Na całym szkoleniu poznałam też masę innych produktów tej marki i też się tak stało, że jeden z nich trafił w moje ręce! Niesamowicie się ucieszyłam i postanowiłam go przetestować i koniecznie napisać na jego temat post i jak widzicie, tak właśnie się stało!


Testowałam kiedyś krem, którego jedno opakowanie kosztowało około 190 złotych i wyglądał dosłownie jak pianka (takie ptasie mleczko) no i co tu dużo mówić uważam go do dziś za niepowtarzalny! Odżywczy krem do twarzy na dzień i na noc marki Sisley ten akurat na Sephora kosztuje 730 złotych zatem nie mało. Nikt nie zaczyna nigdy od ceny produktu podczas recenzji, ja postanowiłam jednak to zrobić, bo jest to akurat istotne, bo chciałabym Wam powiedzieć, dlaczego on właśnie tyle kosztuje. Jest to związane z jego niepowtarzalną recepturą, która sprawia, że on tak jak i naprawdę każdy produkt tej marki jest, jak brylant szczególny, bo bazuje na naturalnych składnikach, zatem czymś najlepszym, co może tylko w pozytywny sposób wpłynąć na naszą skórę. Inspiracją do jego stworzenia były rośliny, czyli życie coś najważniejszego dla każdego! Krem jest na dzień i na noc dla mnie to najlepsze rozwiązanie!


Co tu dużo będę pisać, zwyczajnie lubię minimalizm, wiec jak najbardziej jego pewnego rodzaju uniwersalność mi bardzo odpowiadała, podczas gdy go stosowałam! A używanie go było niezwykłą przyjemnością! Jego biała niezwykle gęsta konsystencja za każdym razem świetnie się rozprowadzała, otulała moją skórę delikatnym filmem, który z czasem znikał praktycznie całkowicie! Było to coś niezwykle miłego! Jego zapach utkwił mi w pamięci, był delikatny, kwiatowy, niepowtarzalny, czyli taki jaki lubię najbardziej, taki jakim uwielbiam rozpieszczać swoją skórę, swoje zmysły! Ten krem bardzo dobrze działał na moją skórę, natychmiast po jego użyciu, moja cera nabierała bardziej zdrowego wyglądu, bo była ona niesamowicie miękka i bardziej gładka taka, jaką lubię widzieć w lustrze i dotykać!


Zaskakiwał bogatą formułą, ale jednocześnie nie był tak ciężki, genialnie sprawdzał się jako baza pod makijaż! Ja uwielbiam efekt rozświetlonej skóry, a po jego użyciu ona nigdy nie była matowa, dlatego chyba też tak go polubiłam! Znacie mnie, wiecie, że bez makijażu czuje się praktycznie równie dobrze, jak i w nim, ale żebym się dobrze czuła, to muszę wtedy mieć na sobie czarny T-shirt (nie pytajcie, dlaczego tak mam, to taki mój wymysł, każdy zresztą jakiś ma) i muszę mieć koniecznie dobrze nawilżoną skórę twarzy ten krem mi to zapewniał dlatego też wtedy rzadko nawet  sięgałam po krem bb. I znowu zeszłam na inny temat! No ale ja już tak mam! Wracając jednak do kremu, któremu poświęcony jest ten wpis!


Powiem Wam, wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, on pielęgnował moją skórę w szczególny sposób, byłam z niego zadowolona i bardzo miło go wspominam! Skończył się po około 2 miesiącach całkowicie! Pozostało teraz mi tylko po nim jedynie pakowanie wykonane moim zdaniem z bardzo dobrych jakościowo materiałów, tak myślę, bo do tej pory nigdy nie spotkałam się z tak masywnym słoiczkiem na krem! Co mnie jeszcze zaskoczyło w tym kremie to to, że był on naprawdę po brzegi wypełniony, ta sama sytuacje miałam tylko z kremem Happy More S... No cudo! Mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi udało mi się wam trochę przybliżyć markę Sisley! Krem, który ja używałam, uznaję za bardzo dobry produkt i szczerze nie dziwie się osoba, które go wybierają, bo jest on szczególny, da się lubić! Gdybym miała bardzo wysokie zarobki to powiem Wam chciałabym móc wtedy swoją pielęgnację opierać na produktach marki Sisley!


Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądała moja poranna pielęgnacja twarzy jeszcze niedawno, gdy używałam odżywczego kremu do twarzy na dzień i na noc marki Sisley, to koniecznie obejrzyjcie poniższe wideo!


Jeśli pojawiły się jakieś błędy w poście (literówki itp.), to przepraszam, ale wychodzę z założenia, że skoro nie idzie to do gazety, to się nie liczy! Prawda jest taka, że ja często czytam post po publikacji (albo nie robię tego wcale), wiem nie najlepsza metoda, ale co zrobię tak już mam! Co jeszcze mogę dodać... Wpadajcie do mnie na instagrama @nieznanapoznana jaki @niedokoncakosmetycznie, bo tam czeka nowe wideo o czymś słodkim i bez cukru i to nie jest wcale żadna reklama ja nawet nie współpracuję z firmą Mix... stworzyłam to wideo, bo chciałam, bo na taki pomysł wpadałam! I to wszystko na dziś! Pięknego dnia!

środa, stycznia 23, 2019

Moje ulubione lakiery hybrydowe marki Semilac!

Nie raz, nie dwa pisałam, że bardzo lubię lakiery marki Semilac, bo po prostu lubię przy ich pomocy tworzyć swój manicure. Nigdy jednak nie zdradziłam Wam, od kiedy ich tak naprawdę używam, jak je poznałam i zaraziłam miłością do nich innych! A było to praktycznie na początku prowadzenia bloga w 2015 roku, wtedy gdy zorganizowałam 1 spotkanie blogerek w Nowym Sączu w nieistniejącej już niestety kawiarni Strauss Caffe (kliknij i zobacz relację). Marka Semilac wtedy była jednym ze sponsorów tego spotkania (Diamond Cosmetics) ufundowała małe upominki dla uczestniczek i jedną dużą nagrodę. 


Wtedy jeszcze nikt praktycznie nie wykonywał manicure hybrydowego z całego grona tylko ja z tego, co pamiętam to robiłam, dziewczyny wtedy chętnie sięgały po lakiery klasyczne wtedy dość popularnej marki Op... Oczywiście po spotkaniu dziewczyny zainteresowały się tematem manicure hybrydowego bardziej, co dziś można zauważyć natychmiast po wejściu na ich blogi i nie tylko. Jedna z nich po spotkaniu miała szansę już zacząć przygodę z manicure hybrydowym z marką Semilac, bo wygrała wtedy cały zestaw potrzebny do wykonania manicure hybrydowego. Minęły 4 lata a ja dalej z miłą chęcią sięgam po lakiery hybrydowe marki Semilac. Oczywiście eksperymentowałam z innymi markami, ale i tak zawsze powracałam do lakierów tej firmy.


Polubiłam je za jakość! Te lakiery są niebywale łatwe w aplikacji, bezproblemowo można je usunąć, nigdy nie miałam z nimi większych problemów. Zaskakują trwałością! Generalnie jestem z nich bardzo zadowolona i myślę, że dalej będę do nich powracać. Uwielbiam stonowany manicure, czasem lubię zaszaleć dlatego tez czasem skusze się na manicure w intensywnym kolorze. Najczęściej jednak stawiam na klasykę. Bardzo często mój manicure jest jednokolorowy, stonowany. Dziś przedstawię Wam, a właściwie pokażę, jakie kolory lakierów marki Semilac najczęściej goszczą na moich paznokciach! Moje ulubione lakiery marki Semilac to: 004, 005, 135 oraz 094, wtedy gdy chce dodać błysku swoim paznokcia, to po niego sięgam! Wy też tak macie? Koniecznie dajcie znać!


W poniższym nagraniu przedstawiam Wam dodatkowo mój jednokolorowy manicure, który właśnie mam teraz wykonany. Kolor w rzeczywistości jest bardziej różowy, jeśli zechcecie to pokaże Wam go dodatkowo na Instastories!


Będziecie mogli to sprawdzić w razie czego na moich proflach na Instagramie! Zachęcam zatem do obserwowania @niedokoncakosmetycznie oraz @nieznanapoznana (ten profil dopiero się rozwija, jak wiecie, ja nie stosuję metody ze swojego wpisu „Jak zdobyć za darmo ponad 100 tysięcy obserwujących na Instagramie?” dlatego fajnie byłoby, gdybyście tam coś po sobie pozostawili!! I dodatkowo zachęcam do subskrypcji mojego nowego kanału nieznana poznana na YouTube! Pięknego dnia!

sobota, stycznia 19, 2019

One day in my life - Anorexia - Sick soul

W wieku 17-18 lat większość osób się bawi, żyje jeszcze, można by rzec beztrosko, bo wtedy w jedynym obowiązkiem w większości przypadków jest tak naprawdę nauka, ja wtedy tak nie żyłam. Nie chodziłam na 18, a nawet do kina. Byłam skupiona wtedy na czymś innym. Często unikałam kontaktów z innymi, bo każda rozmowa była dla mnie niekomfortowa, bo kręciła się wokół jednego tematu mojego odchudzania. Początkowo słyszałam tylko komplementy, potem było inaczej, dlatego postanowiłam zwyczajnie nie rozmawiać z innymi, wtedy gdy nie będę zmuszona. Jestem osobą silną dlatego też bardzo łatwo i szybko po podjęciu decyzji o odchudzaniu straciłam 15 kilogramów. Moje BMI wskazywało najpierw wychudzenie (coś, co chciałam) potem wyniszczenie, bo moja waga wskazywała niewymarzone 35 kg tylko mniej. Tak w pewnym momencie byłam wrakiem człowieka, ale dalej miałam siłę, nie wiem skąd, ale ją miałam. Ile jadłam? Doskonale pamiętam, było to 520 kalorii teraz tylko tyle, kiedyś bardzo wiele. Wszystko warzyłam, musiało wszystko zgadzać się co do grama. Byłam szczęśliwa, bo osiągnęłam to, co chciałam. W pewnym momencie wpadłam w tarapaty, moja anoreksja połączyła się z bulimią, to był istny koszmar i to on doprowadził mnie do fatalnego stanu. To była powtórka z rozrywki, bo już kiedyś miałam ten sam problem, było to 5 lat wcześniej, gdy jeszcze chodziłam do podstawówki. Tak ja nigdy nie wyleczyłam się z tej choroby, ona była uśpiona i ponownie się ujawniła i wiem, że w każdej chwili, jeśli się uprę przy mocnym wyznaczaniu sobie granic kalorycznych, to ona powróci tym razem z potrójną siłą. Moje życie kręciło się wokół jedzenia, mało rzeczy poza odchudzaniem, zmianą wizerunku mnie wtedy interesowało. Bardzo trudno było mi się uczyć, gdy mój brzuch był chwilowo pełny, to wtedy szłam do odpowiedzi. Zmieniłam wtedy nie tylko wagę, ale też włosy ich kolor. Na siłę wszystko zmieniałam, ubiór, makijaż nie chciałam być podobna do nikogo, nie chciałam, by mnie do kogoś porównywano. Trzymałam dietę, dbałam o wizerunek. Wszyscy wokół, gdy mnie widzieli, to mówili, zjedz coś, bo jesteś taka chuda, ja wtedy odpowiadałam różnie, ale padało na pewno, „Daj mi spokój”. Myślałam o jedzeniu, wiedziałam, że jestem chuda i postanowiłam, że pozwolę sobie na coś od czasu do czasu. Wtedy zaczął się problem, bo gdy pozwoliłam zjeść sobie coś wysokokalorycznego, co podwajało liczbę 520 kalorii, to potem tego strasznie żałowałam i jak najszybciej zwracałam. Chwile przed egzaminami maturalnymi brakło mi chyba sił do tego wszystkiego, bo idąc do szkoły, przewróciłam się na kostce brukowej raz potem drugi, obdarłam całe dłonie. Nie miałam już do niczego siły, zdecydowałam, że chce iść do szpitala. Trafiłam tam, na odział kardiologi, co i tak naprawdę nic nie dało, bo wtedy gdy się zorientowała, że podłączają mi poza glukozą jeszcze inną kroplówkę, która miała mi dostarczyć ponad 1000 kalorii (chyba w ciągu doby), bo taką informację znalazłam na niej, to sama ją odpięłam i potem nie wyraziłam zgody na jej ponowne podłączenie. Wróciłam do domu potem do szkoły, zbliżała się studniówka, ja miałam na niej jak każda dziewczyna błyszczeć, a niestety tak nie było. Chciałam bardzo ją powtórzyć, chciałam, żeby odbyła się inaczej i udało mi się to spełnić w pewien sposób, bo dwa lata temu została zaproszona na studniówkę jako osoba towarzyszącą (zobacz zdjęcie tutaj: KLIK). Mój stan uległ polepszeniu dużo później, już nie miałam takich problemów ze snem, bo możecie wierzyć albo nie ale bywały dni, że wcale nie spałam. Coś zaczęłam więcej jeść, ale było to bardzo nie wiele jakieś 100 kalorii więcej, no ale jednak coś, nie pomógł mi w tym żaden lekarz, ja sama nim byłam. Do matury przygotowywałam się chyba dwa dni wcześniej z wszystkiego. Było to wszystko tak ciężkie. Ludzie nie wierzyli we mnie wtedy, może nie wszyscy, ale większość. Mimo trudu to udało mi się jednak to wszystko zakończyć pozytywnym wynikiem. Ten czas minął, ja tamten rozdział zamknęłam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wiem jednak, że wystarczy mały impuls i to wszystko może wrócić.


Chciałam Wam zobrazować mniej więcej mój jeden dzień, który trwał przez pewien czas prawie codziennie i w najgorszych momentach myślałam, że do końca życia będzie się powtarzał... I chyba w pewnym sensie udało mi się to przedstawić...

Oglądaj i czytaj... Oceń...


Codziennie przed lekcjami udawałam się do cukierni (lub też sklepów spożywczych), jadłam przeróżne ciasta, różne słodkości. Żałowałam tego, nie nawiedziłam się za to, nienawidziłam wtedy swojego ciała, dlatego zaraz potem to zwracałam w toalecie. Bałam się, że nie pozbyłam się wszystkiego, dlatego też potem dodatkowo zażywałam tabletki na odchudzanie. Nie wiem dlaczego, ale po każdym takim incydencie czułam przypływ energii. Wiedziałam, że okaleczam się od środka, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Tak raniłam się... Potem szybko biegłam na lekcje. Na przerwach przeważnie piłam kawę, ale nie taką jak nagraniu, bo nie mogła być z takim mlekiem. Wracałam do domu zazwyczaj, gdy było już ciemno. Nie miałam wtedy zbytnio już, siły więc szłam do łóżka się położyć i otwierałam laptopa, wchodziłam na stronę tabele-kalorii.pl (to żadna reklama po prostu to była ta strona) i wpisywałam wszystko, to co zjadłam, a potem robiłam coś jeszcze do szkoły. Gasły światła, ja nie spałam. Myślałam o tym całym beznadziejnym dniu i bałam się następnego. Nie chciałam trafić do szpitala, ale wszystkie te najgorsze dni, które wyglądały praktycznie identycznie, sprawiły, że sama zdecydowałam, że tam pójdę (trafiłam na oddział kardiologii). Niewiele jednak to pomogło. Ta choroba uzależnia od niejedzenia podobnie jak dźwięk muzyczny od utworu. Jej wszystkie objawy mogą się odtworzyć tak jak muzyka, jeśli tylko tego zechcemy, dlatego na końcu tego nagrania pojawiło się pianino.

Napisałam, że „mniej więcej” Wam go przedstawię, bo całego dnia też nie chciałam szczegółowo odtwarzać, nie jestem w stanie tego zrobić jeszcze i nie wiem, czy kiedyś to zrobię.

Kiedy kurczowo trzymałam się 520 kalorii, to nie wymiotowałam i wtedy jadłam jeden posiłek bardzo niskokaloryczny po szkole i rano jeszcze jakiś owoc, gdy tak nie było to tak, jak w te najgorsze dni postępowałam, jadłam, wymiotowałam, faszerowałam się tabletkami i się głodziłam, przez co nie mogłam spać.

Zapytacie, dlaczego byłam chora, dlaczego podjęłam decyzje o tak radykalnym odchudzaniu, nie ma jednego powodu i myślę, że chyba nigdy nie wyjawię Wam tego jednego najważniejszego, podam inne, które też się do tego przyczyniły, ale nie ten konkretny, bo nie jestem w stanie Wam o tym napisać i myślę, że wiele osób byłych anorektyczek/anorektyków nigdy nie wyjawiło najważniejszego powodu tak bardzo publicznie.

Przegapiłam dużo i mało, to zależy jak na to popatrzeć. Na pewno inaczej mnie to wszystko ukształtowało i sprawiło, że inaczej zaczęłam patrzeć na świat i mieć wiele zainteresowań.

Koniecznie dajcie znać, co myślicie o wideo! Prawda jest taka, że gdy to wszystko nagrywałam byłam aktorką, kamerzystą i scenarzystą bez scenariusza w jednym, tak po prostu tak to nagrałam, niemniej jednak mam nadzieję, że zobaczycie w nim to, co ja chciałam przedstawić, dostrzeżecie jego jakąś głębie!

To jest nieznana poznana historia o mnie. Chce, aby ten mój nowy kanał na YouTube był właśnie o tym, zobaczę, jeszcze co z tego jeszcze wyjdzie. Będą tam też się pojawiać inne informacje o mnie, nieznane poznane rutyny itp. Zapraszam Was do subskrypcji i życzę Wam pięknego dnia!

środa, stycznia 16, 2019

Założyłam nowy kanał na YouTube?!

Czasem tak jest, że nie chcemy informować innych o zmianach, nowych pomysłach, projektach, bo nie jesteśmy pewni czy to, co robimy, spotka się z odbiorem takim, jakim byśmy chcieli. Często też jesteśmy w czymś kompletnie niedoświadczeni i zwyczajnie przez to trochę boimy się zaryzykować i zacząć tworzyć coś nowego i to potem jeszcze dodatkowo przedstawić większej publiczności i ja właśnie tak miałam. Niby należę do grona osób odważnych, ale bardzo długo zastanawiałam się, czy ponownie rozpocząć przygodę z nagrywaniem na YouTube, kiedyś już nagrywałam vlogi, ale zaprzestałam to robić, było to parę lat temu i szczerze dzisiaj bardzo żałuję, że to porzuciłam, bo myślę, że wiele mogłoby mnie to nauczyć. Jakoś w wakacje zrodził się w mojej głowie pomysł, by założyć nowe konto na platformie YouTube i kolejne profile na Instagram i Facebook i też to zrobiłam. Utworzyłam konta, zrobiłam grafiki i to pozostawiłam. Nie wiedziałam, czy to aby dobry pomysł i dalej jakoś bardzo nie pewnie się czuję w tym, co robie, bo się uczę wszystkiego. Niby kiedyś coś montowałam, niby mówiłam do kamery, ale to jest jednak wszystko nowe i trudne tak naprawdę do zrobienie w jednoosobowym składzie. Stworzyłam kilka nagrań, jak na razie śmiem twierdzić, że lepiej mi wychodzi nie mówienie, to znaczy w miarę dobrze mi idzie mówienie do kamery bez podglądu, gdy robie inaczej to bardzo kontroluje ruchy i patrze się jak zahipnotyzowana w podgląd, czyli w zasadzie mówię sama do siebie, jak to się mówi: „Czasem warto porozmawiać z kimś inteligentnym”, ale wiecie, mi zależy na tym, aby bez stresu mówić do Was. Gdy nagrywam bez niego znowu mam chyba jakiś problem z nadmierną ruchomością i przez brak możliwości sprawdzenia, czy wszystko jest dobrze, to wychodzę z kadru. Nieme filmiki zaś jako tako mi wychodzą, dlatego to do ich oglądnięcia chciałabym Was dziś serdecznie zaprosić.


Tu: dowiecie się, jak wygląda mój naturalny i tym samym pełny makijaż: https://www.youtube.com/watch?v=lgIQIc-0cyo

a tu zobaczycie, jak jeszcze niedawno wyglądała moja pielęgnacja twarzy: https://www.youtube.com/watch?v=DlI2ma7_09g

I dodatkowo możecie zobaczyć też, jak prezentuje się w czarnej sukience midi i jakie perfumy polecam na wieczór: https://www.youtube.com/watch?v=ecm2bQlhBMw

Uwierzcie mi, ja widzę swoje błędy i staram się je poprawiać. Tam, gdzie się wypowiadam to czasem lepiej, żeby obrazu nie było no ale jak już mówiłam, uczę się wszystkiego. :) Oczywiście, jeśli chcecie, to oglądnijcie inne nagrania, ale miejcie na uwadze to, że dopiero zdobywam umiejętności w nagrywaniu, zwyczajnie nie umiem jeszcze tego robić, tak jak bym tego chciała. :) Będzie mi bardzo miło, jeśli zasubskrybujecie mój kanał i pod dowolnie wybranym nagraniem zostawicie łapkę do góry! :) Dziękuje Wam za to, że ze mną tu jesteście! Mam nadzieję, że tam na YouTube też Wam się trochę spodoba. :)

Możecie też udostępniać. :)

Zapraszam was też do śledzenia moich poczynań na Instagramie: @nieznanapoznana i @niedokoncakosmetycznie

I to już chyba wszystko, co chciałam Wam dziś przekazać. :)

Dziękuje też z tego miejsca wszystkim tym którzy wspierają mnie w tym, dziękuje za każde miłe słowo!

Trzymajcie się ciepło! Pięknego dnia!