sobota, lipca 28, 2018

Gdzie kupić niepowtarzalne dodatki do domu?

Praktycznie każdej osobie zależy na tym, aby wnętrze jej domu było przyjazne i ciepłe po to by mogła czerpać radość z tego, że w nim mieszka. Ja lubię prostote, podobają mi się wnętrza przestronne z małą ilością mebli dużymi oknami i niepowtarzalnymi dodatkami, które nadają pomieszczeniom magii.


Zdjęcia w anty ramach, obrazy, rysunki dzieci w formie ściennych plakatów to wszystko ma urok. Każdy najmniejszy dodatek nadaje indywidualny styl wnętrzu, dlatego warto zadbać, aby przynajmniej jeden przedmiot, który oddaje naszą pasję lub przedstawia naszą rodzinę, znalazł się w każdym z pomieszczeń w naszym domu.


Wszystko może opisywać nas, nasze zainteresowania. Jeśli kochamy gotować, to nawet fantazyjne talerzyki mogą pełnić w naszej sypialni podstawki na biżuterię i tym samym przypominać nam o naszej pasji. Gdzie najlepiej kupować ciekawe dodatki do domu? Na jarmarkach organizowanych przez miasta, w jakich mieszkamy.


Ostatnio też zauważyłam, że podczas innych kulturalnych wydarzeniach typu Biesiada Karpacka również można nabyć niezwykłe dodatki do domu np. obrazy na płótnie, dlatego też zachęcam Was do uczestnictwa w takich rautach. Jeśli natomiast nie chcecie mocować żadnych obrazów w swoich czterech kontach to polecam Wam się zastanowić nad zakupem fototapet typu: http://www.centrumtapet.pl/category/fototapety, które pozwolą nadać każdemu pokojowi w domu charakteru.


Ja uwielbiam fotografie, dlatego najchętniej w całym domu pozawieszałabym obrazy. A Wy co kochacie? Co jest Waszym hobby?

wtorek, lipca 24, 2018

Słów kilka o kosmetycznych nowościach i produktach, których używam od lat!

Myślę, że jak każdy mam wśród kosmetyków do pielęgnacji twarzy swoich ulubieńców, do jakich powracam od lat i polecam każdemu wypróbować. Gdy pierwszy raz użyłam enzymatycznej maseczki oczyszczającej do twarzy marki Palmers całkowicie przepadłam. 


Zakochałam się w jej nietypowym zapachu, który tak wiele osób i to najczęściej kobiet w ciąży nie lubi, czego nie rozumie, bo jest idealny, słodki, ciepły, orzechowy dla mnie kompletnie nieduszący! Jej konsystencje również bardzo polubiłam, bo okazała się być gęsta, przez co jej aplikacja zawsze przebiegała szybko i bezproblemowo.


Z jej zmyciem nigdy też nie miałam większego problemu. Chętnie po nią sięgałam i nadal to robie, bo nigdy nie wywołała u mnie żadnego podrażnienia. Doceniłam ją nie tylko za skuteczne oczyszczanie, ale też dobre nawilżanie, bo również je zapewnia. Zyskała moje uznanie nie tylko przez działanie, ale też efekt chłodzący, bo takowy występuje natychmiast po jej nałożeniu. Stosowanie jej dla mnie zawsze było i będzie czymś przyjemnym, relaksującym dlatego nadal będę ją kupować!


Znam wielu przeciwników używania mleczek do demakijażu, ja natomiast jestem ich zwolennikiem. Zaczęłam po tego typu kosmetyki sięgać niedługo po tym, jak się dowiedziałam, że moja skóra twarzy jest odwodniona (w 2012 roku). 


Wtedy w dużej mierze to właśnie zmiana produktów do oczyszczania skóry twarzy sprawiła, że stan mojej cery uległ poprawie. Mleczko do demakijażu marki Mixa bardzo polubiłam, bo okazało się być bardzo delikatnym produktem, stosowałam je do oczyszczani twarzy i oczu.


Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek po jego użyciu miała problem z łzawieniem czy też pieczeniem oczu. Spodobało mi się jego działanie, zapach i formuła. Naprawdę uważam ten produkt za bardzo dobry i jeden z lepszych do oczyszczania skóry twarzy z tego też względy każdemu polecam go wypróbować.


Przechodząc jednak do nowości, to jak już możecie zauważyć znalazły się w o mojej kosmetyczce dwa nowe produkty jeden marki Biolonica i drugi Gly Skin Care. Jeśli śledzicie moje wpisy, to doskonale wiecie, że kosmetyki pochodzące ze sklepu www.diagnosis24.pl znam bardzo dobrze i w większości przypadków polubiłam. 


Najlepiej oceniłam do tej pory chyba kolagenowy krem do twarzy ze złotem z tej samej serii co moje nowe kolagenowe serum ze złotem. Nie lubię używać kilku produktów do pielęgnacji twarzy, wolę jeden uniwersalny produkt, ale z racji pojawienia się tej nowości w mojej kosmetyczce postanowiłam zmienić nieco moją codzienną pielęgnację cery.


Jestem ciekawa czy się sprawdzi to serum i tak jak zapewnia producent, intensywnie odżywi moją skórę. Nadzień dzisiejszy mogę jedynie stwierdzić, że pięknie się prezentuje. 


Kolejna nowość to krem z komórkami macierzystymi na dzień marki Biolonica, którego jeszcze nigdy nie używałam, co pewnie nie będzie dla Was zaskoczeniem, bo zdajecie sobie sprawę z tego, że kosmetyki dla kobiet powyżej 30. roku życia nie są dla mnie przeznaczone. 


Stało się tak, że ten produkt znalazł się jednak u mnie, nie mam zbytnio komu go przekazać, dlatego też myślę, że go przetestuję na sobie, przynajmniej na przyszłość będę wiedzieć, czy go kupić, bo już dziś sprawdzę jego podstawowe działanie, czyli nawilżanie i też poznam jego zapach i konsystencje. 


Koniecznie napiszcie, czy znacie moich ulubieńców kosmetycznych, których używam od lat! Dajcie też znać czy używaliście już nowości, o jakich tu wspomniałam!

poniedziałek, lipca 23, 2018

Plastry do depilacji niewarte zakupu!

Kiedyś do depilacji regularnie używałam wyłącznie depilatora. Z biegiem czasu jednak powróciłam do jednorazowej maszynki do golenia, której używałam przed wcześniej wspomnianym depilatorem. Stosowałam też wiele kremów do depilacji i te dobrze się u mnie sprawdzały. Posiadały tylko jedną wadę wydajność, niestety kończyły się w zatrważająco szybkim tempie. Ostatnio postanowiłam wypróbować jeszcze plastry do depilacji i muszę przyznać, że całkowicie się na nich zawiodłam.


Używanie ich było proste, myślę, że nawet osoba nieposiadająca doświadczenia w depilacji plastrami z woskiem poradziłaby sobie z ich zastosowaniem. Przyklejanie ich na uprzednio oczyszczoną i osuszoną skórę jest bezproblemowe. Za kłopotliwe uważam natomiast ich usuwanie, ponieważ zdarzało mi się niejednokrotnie, że wosk mimo wykonanego szybkiego ruchu odrywania pozostał na skórze.


Przyczepność plastrów jest dobra, ale tylko do trzech razy, potem tracą jakiekolwiek właściwości przywierające do skóry. Producent zapewnia, że są odpowiednie dla wrażliwej skóry, nie mogę się jednak z tym zgodzić, ponieważ po ich zastosowaniu wystąpiło u mnie zaczerwienie. Ciekawi Was pewnie efekt, jaki uzyskałam dzięki nim i muszę przyznać, że żaden, bo nogi nadal wymagały przeprowadzenia depilacji.



Myślę, że ten produkt nie jest zwyczajnie dla mnie, wątpię, że sięgnę jeszcze po plastry do depilacji, bo jak już wspomniałam na początku, kompletnie się u mnie nie sprawdziły. Kiedyś bardzo zainteresowało mnie urządzenie do domowej depilacji laserowej Philips Lumea. Potem zaczęłam też zgłębiać wiedzę na temat profesjonalnej depilacji laserowej wykonywanej w gabinetach kosmetyki laserowej typu: studiolaser-depilacja.pl


Do dnia dzisiejszego jednak nie skorzystałam z tego typu zabiegu w salonie depilacji laserowej ani też nie zakupiłam kultowego urządzenia do tego typu depilacji firmy Philips. Czy dobrze zrobiłam? Nie jestem tego pewna. Może Wy mi podacie odpowiedź na to pytanie? Chciałabym się cieszyć gładką skórą przez wiele tygodni. Czy zagwarantowałaby mi to właśnie depilacja laserowa? Jeżeli skorzystaliście z takiego zabiegu, to koniecznie napiszcie pod tym wpisem o uzyskanych efektach!




Korzystając z okazji, zdradzę Wam jaki produkt mógłby Wam się sprawdzić przed wykonaniem depilacji. Oczywiście mowa o peelingu, ale nie byle jaskim, bo pachnącym intensywnie kokosem! Znacie ten z Efektima? Jeśli nie to myślę, że warto się nim zainteresować, bo po jego użyciu skóra naprawdę ładnie wygląda, jest zdecydowanie bardziej miękka i miła w dotyku.


Od pewnego czasu w moich zapasach czeka na użycie powyższy krem do ciała, jest to chyba dopiero trzeci produkt marki CD, jaki mam. Z antyperspirantu tej firmy byłam zadowolona. Nie wiem, jak będzie w przypadku tego kremu. Chciałabym natomiast wiedzieć czego się spodziewać, dlatego mam też do Was pytanie: Czy używaliście już tego balsamu, jeśli tak to, jak się u Was sprawdził? Czy bez obaw o pobrudzenie ubrań można po niego sięgnąć tuż przed wyjściem do pracy? Będę wdzięczna za wszystkie odpowiedzi i porady.

niedziela, lipca 22, 2018

Wybielanie zniszczyło mi szkliwo?!

Wiele osób mających przebarwienia na zębach, które chcą wykonać wybielanie lampą beyond, zadaje sobie pytanie: Czy taki zabieg niszczy szkliwo? I zawsze chcą usłyszeć, że wybielanie w gabinecie stomatologicznym jest bezpieczne i nie szkodzi (ja tak miałam). Czy tak jest? Nie! Ja jestem tego doskonałym przykładem, ale o tym za chwilę.

Wybielałam zęby dwa razy, pierwszy raz w Krakowie w salonie kosmetycznym, który specjalizował się w wykonywaniu wybielania zębów, po tym zabiegu miałam tylko problem z nadwrażliwością zębów, nie uzyskałam żadnego efektu, choć myślałam początkowo inaczej (nawet się tym faktem pochwaliłam na instagram w marcu 2017). Jak się potem okazało, widoczne rozjaśnienie uśmiechu, było złudzeniem, spowodowanym przez białe plamy powstałe na wskutek odwodnienia zębów podczas wybielania. Za 1 zabieg zapłaciłam niecałe 300 zł, bo skorzystałam z promocji. Dlaczego tam nie osiągnęłam, żadnego efektu? Myślę, że powodem tego był produkt wybielający (żelu o małym stężeniu nadtlenku wodoru), jestem tego teraz pewna, bo moje dziąsła po wybielaniu wyglądały świetnie nie były poparzone mimo braku zastosowania u mnie płynnego koferedamu (niebieski zastygający preparat)!


Drugi raz wybielałam zęby w gabinecie dentystycznym, na ten zabieg wydałam w sumie 700 złotych. Chciałam przeprowadzić go najlepiej, więc skorzystałam z internetu, a dokładniej z porad zawartych w artykule typu: „Wybielanie zębów - procedura” i zgodnie z nimi postąpiłam, zatem tydzień przed wybielaniem najpierw udałam się na piaskowanie zębów w celu ich oczyszczenia i przygotowania do zabiegu wybielania, zapłaciłam za niego 100 złotych. Kolejne 600 złotych wydałam już tylko na wybielanie. Bardzo mi zależało na świetnym efekcie dlatego zdecydowałam się kolejny raz na wybielanie zębów lampą beyond. Żałuję i to bardzo, że go wykonałam, bo teraz moje szkliwo miejscami jest matowe, ucierpiały na tym zęby i to bardzo. Gdy to zauważyłam, to natychmiast przed pracą udałam się do gabinetu stomatologicznego, w jakim wykonywałam wybielanie, zostałam zapewniona, że to z biegiem czasu minie. Nie minęło, więc ponownie pojawiłam się w miejscu, w jakim wykonywałam ten zabieg, stomatolog zalecił mi używanie remineralizującej pasty do zębów ApaCare, co tylko mnie utwierdziło mnie w tym, że coś z moim szkliwem jest nie tak. Potem zaczerpnęłam jeszcze opinii dwóch różnych stomatologów, jeden stwierdził, że nie widzi problemu drugi niby też, ale sam też w końcu podczas wizyty stwierdził, że faktycznie są trochę matowe.

Zostałam z tym problemem sama. Co było powodem uszkodzeniem mojego szkliwa? Użycie wytrawiacza przed wykonaniem zabiegu, bo po taki produkt stomatolog sięgnął, co nie było konieczne, ale jednak to zrobił. Zastanawia Was pewnie, co zrobiłam z tą sprawą? Odpuściłam, choć początkowo bardzo chciałam zadośćuczynienia, nawet zaczęłam zastanawiać się nad wytoczenie sprawy w sądzie, dlaczego jednak tego nie zrobiłam? Szczerze zadzwoniłam do rzecznika praw konsumentów, bo on zajmuje się takimi sprawami (izba lekarska w tym nam nie pomoże) i przedstawiłam mu całą historię, powiedział, że najlepiej mieć opinie drugiego specjalisty, ale sam też stwierdził, że z tym będzie ciężko, bo nikt z tej branży nie będzie donosił na kogoś innego i wiecie co? To jest prawda, bo gdy powiedziałam tym dwóm stomatologom o tym, dlaczego tak naprawdę chcę sprawdzić stan szkliwa, to powiedzieli, abym udała się do miejsca, gdzie wykonywałam wybielanie i tam zaczerpnęła porady. Nabrali wody w usta? Tak myślę, ale cóż taka jest rzeczywistość.


Do dziś sięgam po wymienioną pastę i uwaga co Was pewnie zdziwi, odwiedzam stomatologa, u jakiego wykonałam wybielanie! Dlaczego? Szczerze? Bo jeśli faktycznie zaczęłoby się coś złego dziać z moimi zębami, bo nadal są miejscami matowe (zabieg wykonałam przed wigilią 2017) to chcę by ten stomatolog, a właściwie Pani stomatolog miała tego świadomość, chcę, żeby wtedy dręczyło ją sumienie, że źle postąpiła! Ja się przestałam tym przejmować, przyzwyczaiłam do koloru moich zębów, podobno są sporo jaśniejsze, ja nie zauważam większej różnicy, bo tylko niewielką. Po wybielaniu u stomatologa miałam sięgać po paski wybielające i całkowicie z tego zrezygnowałam z uwagi na stan szkliwa.

Wiecie, czego najbardziej żałuje? Nie wydania tej sumy pieniędzy, bo za nią pewnie kupiłabym na przestrzeni kilku miesięcy jakieś ubrania, buty, które, tak czy siak, by się zużyły z biegiem czasu tylko tego, że tak naprawdę nie doceniłam tego, co już mam, czyli w miarę równych zębów (przynajmniej te górne). Wiele osób ma z tym problem dlatego też zakłada aparaty lingwalne (dyskretne, tutaj więcej informacji: http://www.orto.info.pl/certyfikowany-gabinet-techniki-lingwalnej/) lub ortodontyczne. Ja kiedyś chciałam mieć założony aparat ortodontyczny, nie wiem, ale mi się bardzo podobało, jak wyglądał na zębach (to chyba była magia jego zamków z kolorowymi gumkami, które jak dla mnie zdobiły zęby). Teraz natomiast marzę o białym uśmiechu. Tak to już jest, priorytety się zmieniają. Każdy też chciałby co innego zmienić u siebie. Niektórzy woleli, by mieć białe, krzywe zęby niż proste z przebarwieniami, no nie można mieć wszystkiego i ja to teraz zrozumiałam!

piątek, lipca 20, 2018

Co myślę o lakierach hybrydowych marki hi hybrid?

Pierwsze lakiery hybrydowe i to 3W1 firmy La Femme zaczęłam używać już w 2015 roku, czyli wtedy kiedy jeszcze nie było o nich głośno na polskim rynku. Pamiętam jak dziś, jak moje koleżanki sceptycznie do nich podchodziły, jak mówiły, że te lakiery nie są dla nich, bo nie wytrzymałyby z 1 kolorem dłużej niż tydzień na paznokciach. 


Jak się możecie domyślać, z biegiem czasu ich zdanie w tym temacie manicure hybrydowego uległo całkowitej zmianie, teraz nawet tworzą fantazyjne wzory na paznokciach przy ich użyciu. Ja osobiście wolę manicure jednokolorowy, ale czasem też eksperymentuje z prostymi zdobieniami na paznokciach. 


Używałam wielu lakierów hybrydowych, z jednych byłam mniej zadowolona z innych bardziej. Lakiery hybrydowe firmy hi hybrid znalazły się w gronie tych bardziej lubianych przeze mnie. Doceniłam je za wytrzymałość, bo manicure wykonany przy ich pomocy naprawdę długi czas prezentowały się nieskazitelnie i niesamowicie błyszczał!


Lubiłam po nie sięgać, bo naprawdę łatwo się nakładały, nie pozostawiały smug, wyglądały bardzo naturalnie na paznokciach. Usuwanie ich nie należało do najszybszych zabiegów, ale też nie przebiegało tak opornie, abym zrezygnowała całkowicie z ich używania. 


Aktualnie zrobiłam sobie od ich stosowania przerwę, bo lubię zmieniać lakiery hybrydowe, ale myślę, że do nich powrócę wcześniej czy też później, gdy będę potrzebowała bardzo trwałego manicure. Jeśli mnie śledzicie na bieżąco, to wiecie, że poznałam już sporo firm posiadających w ofercie lakiery hybrydowe. 


Mogło, by się zdawać, że stosowałam już wszystkie, ale jednak tak nie jest, bo nadal odrywam nowe. Dziś nawet natrafiłam na stronę internetową konadnail.pl, na jakiej można zamówić tego typu lakiery. Nie wiem, czy je kiedyś przetestuje, może się skuszę, czas pokaże.

A Wy lakiery hybrydowe, jakich marek już poznaliście? Czy były firmy hi hybrid lub konad? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!

niedziela, lipca 15, 2018

Nowości, które zdążyłam już przetestować!

Ostatnio w mojej łazience pojawiło się sporo nowości. Postanowiłam wypróbować produkty 5 marek kosmetycznych. Oczyszczającą wodę micelarną do twarzy i ciała firmy Tołpa wypróbowałam jako przedostatnią, ale od jej recenzji zacznę. Od razu muszę Wam przyznać, że miałam kiedyś miniaturkę tej wody, ale tak naprawdę do końca nie pamiętałam, jak się sprawdzała, więc postanowiłam ją wypróbować ponownie. Nie żałuję swojej decyzji, ponieważ okazała się być naprawdę bardzo łagodna dla mojej skóry. Jestem z niej zadowolona, bo świetnie usuwa zanieczyszczenia ze skóry twarzy i okolic oczu.


Charakteryzuje się intensywnym, mocno perfumowanym, ale i przy tym bardzo przyjemnym zapachem, który potrafi zapaść w pamięci. Płyn oceniam bardzo dobrze, bo skutecznie orzeźwia i oczyszcza, dlatego zdecydowanie polecam Wam go wypróbować! Kolejny produkt, jaki testowałam w czerwcu i nadal jeszcze używam, pochodzi z oferty sklepu www.diagnosis24.pl i jest to szampon z organicznym olejem z rokitnika marki GlySkinCare.


Używałam go kilkukrotnie w duecie z odżywką z tej samej serii, ale postanowiłam napisać tylko o nim, bo myślę, że on trochę bardziej zasługuję na uwagę. Polubiłam go, bo po jego użyciu nie musiałam tak naprawdę sięgać po wyżej wspomnianą odżywkę do włosów, czyli produkt, jaki szczerze używam okresowo (np. regularnie przez 3 tygodnie raz na dwa miesiące). Polubiłam go, bo stosowany na włosy nawet codziennie nie wpływa negatywnie na ich wygląd.


Dobrze oczyszcza. Nie zauważyłam, by zapewniał wyjątkowe nawilżenie włosom. Wprawdzie nie reguluje ich objętości, ale też jej nie zwiększa, dlatego też chętnie po niego sięgam. Nie wiem, czy zapobiega przetłuszczaniu włosów, bo myje je każdego dnia. Zdecydowanie to idealny szampon do pielęgnacji wrażliwej skóry głowy. Nie nadaje włosom niesamowitego blasku, ale miękkość owszem. Jest to produkt wart przetestowania.


Firmę Love Your Body poznałam jakieś dwa miesiące temu poprzez naturalny peeling kawowy charakteryzujący się truskawkowym zapachem. Jak doskonale wiecie, jestem fanką peelingów cukrowych, dlatego każdy inny peeling zawsze wypada u mnie trochę gorzej, ten soczysta truskawka oceniłam wyjątkowo źle, bo nie przepadam za zapachem czerwonych owoców w kosmetykach.


Gdy o tym napisałam, natychmiast jedna osoba z teamu Love Your Body wysłała do mnie wiadomość, w jakiej zaproponowała, że prześle mi ten sam peeling w dwóch innych wersjach zapachowych, abym wśród peelingów ich marki mogła znaleźć swojego ulubieńca. W moje ręce zatem trafił naturalny peeling kawowy aromatyczna kawa i słodki kokos, czyli peelingi o klasycznych zapachach, jakie bardzo lubię! Na wstępie muszę Wam zdradzić, że ten pierwszy całkowicie mnie oczarował, a to wszystko przez zapach, w jakim nie wiem jakim sposobem, ale dominuje wanilia!


Naprawdę przez to ten peeling skradł moje serce! Jeśli miałbym wam teraz wskazać produkt, który praktycznie identycznie pachnie, to byłby to kremowy żel pod prysznic (ziarna kawy) firmy Yves Rocher, który ubóstwiam! Przechodząc jednak do jego działania, to jak już wspominałam, nie jest ono takie jak w przypadku peelingu cukrowego, który gwarantuje zarazem solidne oczyszczenie i nawilżenie.


Nie jest ono złe, o czym już też pisałam przy okazji publikacji wpisu „Zabierz je do łazienki!”, bo skutecznie złuszcza martwy naskórek i pozostawia skórę miękką. Dzięki niemu mogę się cieszyć niesamowitą gładkością swojego ciała, dlatego też bardzo go polubiłam. Za sprawą swojego zapachu, może zapewnić uczucie głębokiego relaksu podczas wieczornej kąpieli, dlatego myślę, że warto go mieć w swojej łazience.


Produkt, który jeszcze aktualnie króluje w mojej porannej pielęgnacji skóry twarzy to krem normalizujący marki Floslek. Jak wiecie wolę uniwersalne produkty 2W1, ale z uwagi, na to, że ten już dość długo czekał na test, teraz postanowiłam sprawdzić jego działanie, które okazało się dobre, bo krem faktycznie zapewnia optymalny poziom nawilżenia. Łatwo rozprowadza się na skórze twarzy. Nie jest tłusty, nie pozostawia żadnej nieprzyjemnej warstwy.


Po jego użyciu skóra staje się elastyczna i miękka w dotyku. Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia. To produkt o delikatnym, hipoalergicznym zapachu. Nie nadaje cerze pudrowo - matowego wykończenia. Dobrze współgra z lekkim podkładem w płynie ARTISTRY HYDRA-V™ (niedługo o nim napiszę). To ciekawy krem, który na pewno nikomu nie zaszkodzi dlatego też, jeśli chcecie wypróbować coś nowego do pielęgnacji skóry twarzy, to polecam Wam zaopatrzyć się w ten krem.


Lakiery hybrydowe marki art de Lautrec a w zasadzie jeden w kolorze tak naprawdę przetasowałam 5 dni temu. Na początku jego kolor nie do końca mi przypadł do gustu, też nie byłam zadowolona z jego krycia, ale teraz po zaledwie tych kilku dniach szczerze uważam, że ładnie się prezentuje. Ne byłam przekonana, ale jednak lubię ten swój koralowy manicure, bo nie jest zbyt neonowy tylko bardziej klasyczny. Myślę, że jeszcze się skuszę i przetestuję inne lakiery hybrydowe tej firmy.


Koniecznie dajcie znać czy używaliście już powyższych produktów! Napiszcie, jak się u Was sprawdziły!

środa, lipca 04, 2018

Czy cienie glinkowe marki Annabelle Minerals są trwałe?

Jeśli wykonuje makijaż to pełny, wtedy podkreślam brwi, oczy, usta i oczywiście robie wszystko, aby moja cera stała się jednolita, ale nie wyglądała jak biała kartka papieru. Najbardziej lubię zaznaczać brwi cieniem, bo akurat ten cały proces u mnie przebiega szybko. Oczy lubię malować, ale bardzo naturalnie, uwielbiam brązy i beże, ale tylko niektóre odcienie.


Jestem chyba jedną z nielicznych osób, które chętnie sięgają po cienie do oczu o wykończeniu brokatowym (takie jak cień do powiek FREEDOM SYSTEM DS nr. 456), nie przepadam za całkowicie matowymi cieniami, oczywiście nie mam tu na myśli bazowego cienia, bez jakiego nie wyobrażam sobie makijażu oczu.


Za każdym razem sięgałam po jeden i ten sam beżowy cień do powiek FREEDOM SYSTEM MATTE nr. 328, bardzo trudno było mi zatem przetestować coś innego. Gdy jednak podjęłam decyzje o tym, by wypróbować coś nowego z tej kategorii, a dokładniej cień glinkowy Milkshake marki Annabelle Minerals to równocześnie też sięgnęłam po cień glinkowy Almond Milk.


Pierwszy cień w kolorze mlecznobiałym okazał się być bardzo jasny, dlatego też trochę na początku mnie zaniepokoił, bo szczerze nie wyglądał zbyt dobrze pod łukiem brwiowym, ale pomyślałam, że dam mu szansę i dalej kontynuowałam wykonywanie makijażu.


Gdy nałożyłam drugi cień w kolorze delikatnego, chłodnego fioletu, który bardzo mi się podobał w słoiczku, szczerze trochę się załamałam, bo wyglądał fatalnie na ruchomej powiece, nie prezentował się tak, jak tego oczekiwałam.


Pomyślałam wtedy tylko o jednym, czyli zmyciu makijażu, ale jeszcze przed tym sięgnęłam po mój niezawodny brązowy cień do powiek FREEDOM SYSTEM DS nr. 457, gdy go połączyłam z tym nieszczęsnym cieniem (tak w tamtej chwili o nim pomyślałam), to automatycznie cały makijaż wyglądał już naprawdę dobrze. Zdecydowałam, że jeszcze zaryzykuje i sięgnę po mineralny cień do powiek (Frost Arboreal F21), jaki dawno nie używałam marki Era Minerals.


To był strzał w dziesiątkę! Dzięki temu, że odważyłam się jeszcze poeksperymentować, ominęło mnie żmudne zmywanie makijażu, co oczywiście bardzo mnie ucieszyło. O samych cieniach muszę napisać, że naprawdę łatwo się nakładają, świetnie łączą się z innymi cieniami, nie osypują się bardzo podczas wykonywania makijażu, a nawet bym powiedziała, że sprawiają mniej kłopotu, niż te prasowane, co jest dla mnie oczywiście ogromnym plusem.


Jeśli chodzi o trwałość, to nie zauważyłam, aby cokolwiek się z nimi działo na powiece, jak dla mnie ładnie się trzymają, bo nawet po treningu na siłowni dobrze wyglądały, co myślę, że samo mówi za siebie. Nie uczuliły mnie, ich forma bardzo mi się spodobała, a to wszystko przez to, że ostatnio miałam problem ze swoimi jednym prasowanym cieniem.


Jego aplikacją, kiedyś przebiegała bezproblemowo, ale od jakiegoś czasu naprawdę muszę go kruszyć, aby dał się nabrać na pędzel, co jest kłopotliwe, ale cóż taki chyba jego urok. Ciesze się, że cienie marki Annabelle Minerals znalazły się w mojej kosmetyczce, bo summa summarum jednak polubiłam się z nim, dlatego też myślę, że kiedyś przetestuje jeszcze inne mineralne kosmetyki tej firmy. Koniecznie dajcie znać czy używaliście już cieni glinkowych marki Annabelle Minerals i jak się u Was sprawdziły.