niedziela, grudnia 30, 2018

Co myślę o zestawie kosmetyków Gucci Bloom?

Gucci to marka luksusowa w jej asortymencie, można znaleźć ubrania, akcesoria, kosmetyki dosłownie prawie wszystko. Od pewnego czasu można zauważyć większe zainteresowanie tą marką w Polsce, wpływ na to mają oczywiście Social Media. Z tego, co zauważyłam, to najczęściej kupowanymi rzeczami tej marki są akcesoria. Torebki i paski cieszą się dość dużą popularnością. Perfumy, jak i kosmetyki już nie są tak modne, a przynajmniej na pewno wybierają je nieco inne osoby, którym nie zależy na emanowaniu markami w stylizacjach. O ile dodatki Gucci w większości są w klasycznych kolorach i wzorach, podobającym się praktycznie każdemu, tak z perfumami tej marki jest nieco inaczej.


Wody toaletowe, perfumowane dla kobiet, jak i mężczyzn Gucci pachną specyficznie. Perfumy dla mężczyzn charakteryzuj się często skórzanym lub drzewnym zapachem blisko, ale też daleko im do perfum marki Hermès tak lubianych przez wiele osób. Damskie natomiast posiadaj w moim odczuciu bardzo pudrowy zapach. Jeśli lubicie perfumy Lancôme, La vie est belle L’Éclat lub Dior Joy to te perfumy będą dla Was odpowiednie. Jedynym wyjątkiem wśród nich według mnie są perfumy Gucci bamboo, które bardzo rzadko pojawiają się w perfumeriach (polecam sprawdzać regały z produktami przecenionymi, oznaczonymi czerwonymi cenami w Douglas, jeśli są dostępne, to właśnie tam można je znaleźć).


Wszystkie perfumy są zmienne i te są takie, większość wód toaletowych czy też perfumowanych posiada linię uzupełniającą i Gucci ją wprowadził. Ja stałam się posiadaczką małego zestawu dwóch kosmetyków tej marki z linii bloom (myślę, że wiele osób mogło go też otrzymać gratis pewien czas temu przy większych zakupach w perfumerii Douglas). Bardzo długo czekały na użycie te kosmetyki w mojej kosmetyczce, ale w końcu doczekały się otwarcia. Nie zdziwi Was pewnie to, że zużyłam wcześniej żel, który posiadał przezroczystą konsystencję, bo zawsze tak jest, że te produkty szybciej się kończą. Mleczko dalej posiadam, charakteryzuje się ono bardzo lekką konsystencją, szybko się wchłania, nawilża, ale nie jest to niesamowite działanie, którym można się zachwycać.


Nie uznaję tego za wadę, bo akurat to mleczko ma za zadanie głównie przedłużyć trwałość perfum, a nie ją pielęgnować w jakiś szczególny sposób. Zdarza się często tak, że narzekamy na produkty uzupełniające. Nawet stwierdzamy, że ich zakup był złym pomysłem, bo te produkty mają nieco inny zapach niż nasze perfumy, powody tego mogą być różne. Słabe odwzorowanie, użycie innych składników może być wiele powodów. Zresztą nawet woda toaletowa różni się od perfumowanej, ma zawsze nieco inny zapach, a to wszystko przez wyższe stężenie alkoholu (w wodzie toaletowej znajduję się go więcej).


Zastaw produktów z serii bloom natomiast mocno przypomina swoim zapachem wodę perfumowana z tej serii. Na początku jest intensywny, a potem łagodnieje i też my z czasem się do niego się przyzwyczajamy jak do wielu innych zapachów. Muszę przyznać, że zapach tych produktów nie należy do tych, lubianych przeze mnie wiem jednak, że się podoba innym. Gdybym miała zaryzykować i zakupić perfumy Gucci to myślę, że w ostateczności wybrałabym Acqua di Fiori, których zapach mi osobiście kojarzy się z roślinami, które szybko tworzą masę zieleni, czyli ozdobnymi pnączami mogącymi występować w moim wymarzonym ogrodzie.


Koniec jednak już o perfumach, bo wpis miał dotyczyć zestawu kosmetyków bloom. Mam nadzieję, że moja opinia na jego temat Wam się przyda! Postanowiłam napisać Wam o nim, bo wydał mi się dość ciekawy i myślę, że nawet posiadanie pełnowymiarowych kosmetyków z tej serii nie zmieniłoby mojego zdania na temat tych produktów, bo jednak są do ciała, a nie twarzy. Koniecznie dajcie znać czy używaliście już perfum, czy też kosmetyków marki Gucci! Napiszcie, co o nich sądzicie!

sobota, grudnia 22, 2018

Jak zapakować prezenty w szary papier?

Prezenty mogą być różne, mniejsze, większe, w różnych formach, bo może być to nawet karta upominkowa. Każdy jednak jest szczególny i każdy wręczamy przeważnie z jakiejś okazji. Zdarza się często, że niektórzy dają prezenty np. nie w dniu imienin tylko przed lub po nich co dla mnie traci już swój urok, ale wiem, że czasem nie ma innej możliwości, więc też jest to zrozumiałe. Ja osobiście zawsze lubiłam kupować prezenty, bo lubię zaskakiwać ludzi - dla mnie to coś wspaniałego. Sama też byłam kilka razy zaskoczona prezentem i też wiem, jakie to uczucie dlatego też sama od zawsze chciałam być osobą, która właśnie taki ogrom emocji wywoła u kogoś. Upominki wcale nie muszą być wielkie, o czym już wspomniałam na początku wpisu, bo mogą być mniejsze i tym samym cudowne. Ludzie często mają problem z wyborem prezentów dla bliskich i ja je miałam w tym roku przed Mikołajkami, bo o ile wiedziałam co kupić dwóm osobą, tak jednej nie, ale udało mi się wybrnąć z tej sytuacji. Jakiekolwiek prezenty od lat pakowałam w torebki prezentowe, zawsze jednak podobały mi się prezenty pakowane w papier, dlatego w tym roku właśnie w ten sposób spakowałam prezenty świąteczne.


Powiem Wam, że niesamowicie mi się to podobało. Nie było to jednak łatwym zadaniem. Bardzo trudno było mi zapakować jeden większy prezent. Nie był on w kształcie kwadratu, ale koniec w końcu udało mi się go ładnie spakować. Upominki po spakowaniu w szary papier w mojej ocenie prezentowały się świetnie. Dwa prezenty przewiązałam złotą wstążką, jeden przyozdobiłam kokardką w tym samym kolorze. Postawiłam na prostotę. Każdy prezent należy podpisać, do tego potrzebne są etykiety, ja ich nie nabyłam, wtedy gdy kupowałam papier i wstążkę, dlatego też musiałam je zamówić. Powiem Wam, że znalezienie etykiet w jednolitym kolorze okazało się dość trudnym zadaniem, ale się udało. Nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam, że dotarły one do mnie na czas, bo gdyby tak się nie stało, to prezenty Mikołajkowe musiałabym wręczyć dopiero 24 grudnia. Nie chciałam podpisywać prezentów odręcznie, dlatego też na etykiety nakleiłam karteczki z wydrukowanymi imionami swoich bliskich. Papier do pakowania prezentów w takim kolorze jak mój możecie znaleźć w E.Leclerc, jak i Pepco.


Złotą wstążkę również w tych sklepach. Jednolite etykiety prezentowe natomiast dostępne są wyłącznie w empiku (ja je kupiłam online, ale wiem, że stacjonarnie również są jednak dostępne). Jeśli chcecie postawić na oryginalność to do pakowania prezentów, zamiast ozdobnego papieru możecie użyć jakiejś tapety w fantazyjne wzory dostępnej na tapeciarz.pl  - przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby odstąpić od reguły pakowania prezentów w ozdobny papier! Moim zdaniem prezent zapakowany w tapetę ścienną na pewno będzie się wyróżniał i wyglądał znakomicie pod choinką! Sądzę, że pakowanie większego prezentu w tapetę ścienną z uwagi na jej wymiary (52 cm x 10 m) przebiegłoby też łatwiej i bez zdenerwowania, bo nie musielibyśmy się przez cały czas martwić podczas wykonywania prób pakowania o to, czy nam potem starczy papieru ozdobnego do finalnego spakowania wielogabarytowego prezentu. Jedna rolka tapety może kosztować już 15 zł więc tyle, co średnia lub duża (w zależności od rodzaju) kawa w Costa Coffee. Wiem, że ten napój jest idealny na popołudniową chwilę przyjemności, niemniej jednak uważam, że raz można z niego zrezygnować bezproblemu po to, by móc cieszyć się pięknie zapakowanymi prezentami świątecznymi! Koniecznie dajcie znać, jak Wy pakujecie prezenty, jak zapakowaliście już te pod choinkę bądź jak planujecie je spakować!


Korzystają też z okazji, chcę Wam życzyć Wesołych świąt! Zrobiłam już to na swoim instagramie @niedokoncakosmetycznie ale wiem, że wiele osób tutaj mnie śledzi, a nie tam dlatego też tutaj je też zamieszczam!

wtorek, grudnia 18, 2018

Blogowigilia na Zimowym Narodowym - jak było?

O blogowigili kiedyś coś gdzieś coś usłyszałam, ale nie śledziłam tak naprawdę nigdy przebiegu tego wydarzenia. Jak wiadomo mamy grudzień, idą święta więc każdy siłą rzeczy myśli o wszystkim, co z nimi związane. Pewnego wieczoru, zamiast wpisać w wyszukiwarce google trzy słowa: „przepis na makowiec”, czyli postąpić jak większość społeczeństwa przed 24 grudnia, ja napisałam blogowigilia, nie wiem, dlaczego tak po prostu to zrobiłam. Zaraz po tym znalazłam stronę internetową blogowigilia.pl, a potem jej fanpage (albo najpierw fanpage już nie pamiętam dokładnie, co mi się w wynikach pierwsze pokazało i w co kliknęłam). Przeglądnęłam posty, trochę zdjęć. Pomyślałam wtedy no świetne wydarzenie, fajnie byłoby w nim wziąć udział. Po chwili jednak dostrzegłam brak aktywności, brak nowych postów na stronie i szczerze byłam pewna, że w tym roku nie będzie blogowigili. Jak się okazało, byłam w błędzie. Dokładnie 6 grudnia dowiedziałam się, że największe w Polsce spotkanie twórców internetowych odbędzie się na Zimowym Narodowym 15 grudnia, zaskoczyło mnie to bardzo. Chciałam wziąć w nim udział i założyłam, że tak się stanie. Nie miałam jednak zielonego pojęcia czy tak naprawdę się na nim znajdę, ale jednak byłam na tym spotkaniu! Z czego niesamowicie do dziś się cieszę! Dokładnie 14 grudnia zakupiłam bilety autobusowe do Warszawy i też wtedy mniej więcej sprawdziłam trasę z punktu A do punktu B, czyli z Dworca Zachodniego do PGE Narodowy (autobus 158 i 517). Wiedziałam, że muszę sobie to jakoś rozplanować, aby zdążyć na powrotny autobus wieczorem do Nowego Sącza.


Chciałam skorzystać z kilku atrakcji i poznać nowe osoby. Udało się to wszystko połączyć! To było coś fantastycznego! W tak krótkim czasie, bo tak naprawdę w niecałe 2,5 godziny zdążyłam porozmawiać z kilkoma blogerami i bardzo miło spędzić z nimi czas. A jak do tego doszło? I to akurat dość ciekawe... Wszystko zaczęło się od mojego zakłopotania, bo po wejściu do kawiarni na Zimowym Narodowym nie wiedziałam, kto jest blogerem, a kto nie bo kawiarnia na wyłączność była dla nas zarezerwowana od 20:30, a zjawiłam się w niej kilka minut po 19. Trudno było mi osobiście to zidentyfikować, bo mało kto nosił na wierzchu blogowigilijną opaskę (swoją drogą ja też swoją miałam pod kurtką). Kiedy dostrzegłam dwie kobiety jedną w okularach z bordowymi oprawkami a drugą w czapce Św. Mikołaja, to byłam pewna, że są to blogerzy i dlatego też to z nimi pierwszymi wymieniłam kilka zdań! Jak możecie się domyślać po opisie zewnętrznego wyglądu, wtedy właśnie poznałam Ilonę i Anię, czyli organizatorki Blogowigili - tego wspaniałego wydarzenia! Po tym usiadłam przy losowo wybranym stoliku, ale nie wiedziałam, czy ktoś jest jakimś twórcą, czy też klientem kawiarni lub osobami towarzyszącymi blogerów. Jak to mówią, kto pyta, ten nie błądzi, więc wprost zapytałam, czy są blogerami, jak się okazało, kilka z nich nimi było, dzięki temu też poznałam między innymi Dorotę (nie mogłabym zapomnieć imienia, bo sama takie „noszę”).


Po rozpłaszczeniu się wstałam i zamówiłam sobie sernik orzechowy oraz ulubioną kawę latte, szybko zjadłam i udałam się na Zimowy Narodowy zrobić zaplanowane zdjęcia na karuzeli (kliknij i zobacz zdjęcie). Po powrocie było dużo więcej osób, nawet ktoś zajął „moje” krzesło, na jakim ja pozostawiłam swoje rzeczy, muszę przyznać, trochę mnie to zaskoczyło, ale było to też zrozumiałe z uwagi na ilość blogerów i nie tylko. Po krótkim namyśle postanowiłam wrócić na teren Zimowego Narodowego, przed tym jednak udało mi się jeszcze poznać dwie nowe osoby Karolinę i Jacka, a to wszystko przez to, że dostrzegłam u nich opaski blogowigilijne. Zaczęliśmy rozmawiać. Jak się później okazało Jacek mnie „wkręcił” na samym początku rozmowy, bo powiedział, że prowadzi na co dzień bloga o stylizacji paznokci, a nie o finansach, czyli tak jak jest to w rzeczywistości (szczerze uwierzyłam w to, bo wiem, że wielu mężczyzn teraz zajmuje się stylizacją paznokci zawodowo i naprawdę dobrze im to wychodzi). Chwile później wszyscy razem udaliśmy się na lodowisko. Myślałam, że nie potrafię jeździć na łyżwach, bo tak naprawdę jako nastolatka byłam tylko raz na lodowisku, a jednak byłam w błędzie, jak widać, nauka jazdy na rolkach w dzieciństwie nie poszła na marne. Nie odkryłabym jednak tego, gdybym nie poznała Karoliny - tak to ona była inicjatorem jazdy na łyżwach (to był świetny pomysł)! Za każdym razem, gdy wchodziłam do kawiarni, a to wziąć kurtkę, a to odłożyć telefon, czy też wypić szybko kawę to ludzie się zmieniali.


Naprawdę było mnóstwo osób, non stop widziałam nowe twarze - także, jeśli na kogoś popatrzyłam się dziwnie, to przepraszam, ale szczerze byłam w lekkim szoku, gdy widziałam, ciągle kogoś innego siedzącego przy stoliku, przy jakim ja jeszcze niedawno jadłam sernik (wiem, powtarzam się, ale był on przepyszny)! Mogę to porównać do takiej urokliwej krzątaniny przedświątecznej, ciągle wszyscy byli w ruchu, przez cały czas coś się działo, no dla mnie to było coś zaskakującego, ale też magicznego. Na Zimowym Narodowym świetnie się bawiłam, zjechałam dwa razy z górki lodowej, wsiadłam do kolorowego pontonu przypominającego samochód i nim jeździłam (bumper cars) wraz z Pawłem, którego poznałam poza Cafe by Segafredo. Bardzo żałowałam, że muszę wyjść chwilę po 21:20, ale niestety czas mnie „gonił” nie ubłagalnie. Przed tym jednak chciałam jeszcze złożyć zamówienie w kawiarni, nie zrobiłam tego jednak ale przez to, że stałam w kolejce do kasy, to poznałam się jeszcze z Justyną i Natalią, z którą jak się okazało od dawna obserwujemy się na instagramie! Tak to właśnie jest niby kogoś bloga czytamy niby oglądamy czyjeś filmy na youtube, a widząc się twarzą w twarz często siebie nie poznajemy (a ja myślałam, że mam dobrą pamięć do twarzy - myliłam się, jak widać bardzo). Dostrzegłam to też najbardziej, wtedy gdy przeglądałam wczoraj zdjęcia z Blogowigili 2018, które też tu zamieściłam (autorem ich nie jestem ja tylko Pani Krystyna - Okiem Krysi). Całe wydarzenie bardzo mi się podobało! Moc zabawy, atrakcji! Wielu twórców! Dla mnie było świetnie!

*Miałam dla Was nagrać film z tego wydarzenia skończyło się jednak tylko na przywitaniu - mam nadzieję, że forma tej relacji jednak przypadnie Wam do gustu!

Napiszcie też, czy chcielibyście przeczytać historie z mojej podróży do PGE - w skrócie muszę przyznać, że dużo się nabiegałam, ale o tym może opowiem Wam przy następnej okazji, jeśli oczywiście zechcecie!

poniedziałek, grudnia 10, 2018

Wstyd, strach, wstręt

Im jesteśmy starsi, tym mniej mówimy o sobie. Za wszelką cenę chcemy sami radzić sobie ze wszystkim. Często ignorujemy innych i nie słuchamy ich rad. Coraz rzadziej wyrażamy emocje, potrafimy się uśmiechać nawet, wtedy gdy mamy tragiczny dzień. Skrywamy emocje, bo nie chcemy okazać się słabsi od innych. Boimy się uzewnętrznić. Osoby umieszczające publicznie cytaty, piosenki w klimacie smutnym lub bardziej radosnym w mediach społecznościowych nie wstydzą się okazywać uczuć, są prawdziwe i szczęśliwe, bo wyrażają takie emocje, jakie czuja w danym momencie wiec jest im czego zazdrościć.


Nic nie dzieje się bez przyczyny dlatego nie można mówić, że ktoś bez namysłu coś robi, bo najpierw jest myśl potem czyn, przykładowo nie napiszemy Z na kartce papieru, jeśli przed tym, nie przypomnimy sobie, jak ono wygląda. Nie na miejscu jest zatem wyśmiewanie takich zachowań. Czy takim działaniem niektóre osoby chcą zwrócić na siebie uwagę? Możliwe, że tak, ale akurat w takim zachowaniu (dot. publikowanie cytatów na prywatnym profilu facebook) ja osobiście nie widzę nic złego. Ludzie często cierpią, bo nie chcą lub nie mogą wyrażać prawdziwych emocji. Istnieją osoby, które nauczyły się z tym żyć, ale istnieją też takie, które nie potrafią. Skrywanie emocji utwierdzanie wszystkich, że wszystko jest u nas dobrze przez lata, sprawi tylko jedno, że przez to staniemy się niestabilni emocjonalnie. Jeśli nie zszyjemy głębokiej rany zaraz po wypadku, to dojdzie do rozwoju bardzo poważnych powikłań tak samo z wyrażaniem emocji, jeśli ich nie będziemy wyrażać, to potem będziemy mieli problem ze zdrowym okazywaniem uczuć.  Smutek, radość, wstyd, strach, złość warto te emocje wyrażać prawdziwie! Jestem ciekawa, co Wy myślicie na temat tłumienia, jak i okazywania emocji!

czwartek, grudnia 06, 2018

Zmienny jak pogoda... Zapach... Lancôme, Issey Miyake, Calvin Klein...

Chwila, dzień, wspomnienie wszystko ma swój zapach. On odgrywa ważną rolę w naszym życiu, może wywołać radość, może dodać nam pewności siebie. Jest wizytówką, można się w nim zakochać lub go znienawidzić. Ulotny, a jednak tak trudny do zapomnienia.


Pożądany jak słońce, które napawa optymizmem, taki jest zapach. O każdej porze dnia może być inny. Woda toaletowa Lancôme, La vie est belle L’Éclat posiada specyficzny zapach, który mi osobiście się nie podoba, ale wiem, że istnieją wielbicielki tych perfum. Zapach tej wody jest pudrowy, w moim odczuciu ciężki, a nie lekki. Nie będzie pasował do każdego stroju.



Myślę, że spodoba się osobą używającym perfumy Dior Joy jak i Zadig & Voltaire Girls Can Do Anything. Woda perfumowana Lancôme La vie est belle charakteryzuje się słodkim zapachem, ale nie przesadnie dla mnie osobiście nie są to perfumy na co dzień, ani też do pracy tylko na jakieś okazjonalne wyjścia.


Nie będą dobrym dopełnieniem wygodnej stylizacji. Na pewno przypadną do gustu osobą lubiącym styl retro. Jest duże prawdopodobieństwo, że spodobają się kobietą używającym perfumy Giorgio Armani Si. Calvin Klein ck one to perfumy uniwersalne, lekkie z wyczuwalnymi nutami cytrusowymi, które bardzo lubię, dlatego w mojej ocenie ich zapach jest bardzo ładny.


Jeśli na co dzień ubieracie się stonowanie, nie nosicie obcasów, a ponadto lubicie sport, to będzie dla Was idealna woda toaletowa, odpowiednia na każdą porę dnia. Jest to zapach unisex, który mogą używać zarówno kobiety, jak i mężczyźni.


Te perfumy tak naprawdę można kupić każdemu, bo prawdopodobieństwo, że się nie spodobają, jest bardzo małe. Woda perfumowana Issey Miyake L´Eau d´Issey Pure Nectar według mnie posiada zapach intrygujący, słodki, kwiatowy, intensywny, ale nie nachalny.


Zagadkowy, przez miód (nuta głowy) można rzec, że w pewnym sensie apetyczny. Nie suchy. Zdecydowanie idealny na wieczór dla osób, które używają na co dzień sięgają po perfumy Giorgio Armani Acqua di Gioia.


Mam nadzieję, że ten wpis pomoże Wam w doborze perfum dla siebie lub bliskiej Wam osoby. Koniecznie dajcie znać jakich perfum używacie!

piątek, listopada 30, 2018

Frutarianizm, weganizm - historia mojej diety!

Jeżeli stale obserwujecie mnie na instagramie to doskonale wiecie, że mniej więcej rok temu na pewien czas wyeliminowałam ze swojej diety wszystkie produkty odzwierzęce. W moim przypadku było to banalnie proste, bo w zasadzie na co dzień w tamtym czasie jedynym produktem odzwierzęcym, jaki spożywałam, to był nabiał. Odstawiłam zatem go z dnia na dzień. Przez pewien czas jadłam tylko owoce, wtedy niesamowicie się czułam, ta lekkość po każdym posiłku wywoływała radość. Kawa była stałym napojem, jaki piłam, zdarzyło się jednak, że z niej zrezygnowałam na chwilę, ale też szybko do niej powróciłam, wtedy gdy wprowadziłam na stałe do diety produkty sojowe. Potem też wzbogaciłam dietę o orzechy, zrezygnowałam z nich, wtedy gdy zaczęłam mieć problemy żołądkowe. Na pewien czas taka dieta była dla mnie dobra, bo czułam sytość po posiłkach. Zrezygnowałam z niej, wtedy gdy dostrzegłam opuchnięcie na twarzy, woda zaczęła mi się strasznie gromadzić w organizmie. Wykluczyłam wszystko, co sojowe, zachęcam pić smoothie i różne napoje roślinne. W pewnym momencie po każdym posiłku zaczęłam odczuwać ból. Szukałam rozwiązania. Udałam się do lekarza, zalecił mi zażywanie probiotyku, oczywiście szybko znalazłam jego zamiennik w postaci synbiotyku bez mleka i kazeiny, ale gdy przestał już działać, to postanowiłam wrócić do początku i sięgnęłam po nabiał, jaki kiedyś bardzo często jadłam. Po tej zmianie czułam, że mój organizm ma się lepiej, ale ja w środku czułam się źle. Chciałam szybko poprawić swój stan.


Nie wiedziałam co robić, nie chciałam mieć problemów zdrowotnych. Nie byłam zadowolona z siebie ze swoich wyborów. Pewnego dnia obejrzałam materiał na temat produkcji pokarmów dla wegan i jego negatywnym wpływie na życie zwierząt i to trochę zmieniło moje myślenie. W pewnym momencie stwierdziłam, że tak naprawdę bycie weganinem również może powodować cierpienie. Nie zrezygnowałam z owoców podczas żadnej ze zmiany, one ciągle były i są w mojej diecie. Aktualnie moja dieta wygląda podobnie jak kiedyś, przed wszystkimi zmianami, czyli na co dzień spożywam produkty najmniej przetworzone (nabiał, owoce). Nie zrezygnowałam z ciepłych napojów. Raz na jakiś czas jem produkty z innych kategorii (ryby, słodycze). Wiem, że nie muszę się ograniczać. Podejmuje decyzje i działania, które w danym momencie uważam za najlepsze. Tak przestałam się identyfikować, z jakąkolwiek dietą, teraz jem, tak jak chcę i tego potrzebuję.


Napiszecie to, po co to wszystko, że to od początku nie miało sensu...

A może nawet...

Zaczniecie, pisać co powinnam...

Zauważcie jednak, że ja tu piszę o swoich doświadczeniach, nie szukam oceny. Nie mówię, piszę, kto jak powinien postępować, więc jeśli bym chciała przeczytać jakiś komentarz to tylko dotyczący waszych doświadczeń.

Nie chcę też, aby ktoś z Was zaczął mnie naśladować po przeczytaniu tego wpisu, bo nie o to tu chodzi.

W nawiązaniu jeszcze do nabiału...


Nie piszcie, co jest dla kogo, bo tak naprawdę nikt nie jest taki sam.


Jeśli jednak bardzo chcecie, to jeszcze przed tym zastanówcie się, co byście zrobili, gdyby:


Na jednym z portali społecznościowych pojawiło się zdjęcie psa i kota i pod nim napis typu: „Psia mama karmi kotka”.


Kliknęlibyście łapkę w górę, bo to przecież coś cudownego? Czy się mylę?


Jeśli tak zareagowalibyście, to naprawdę przemyślcie czy zamieszczanie komentarza z waszą definicją o tym, co jest dla kogo (np: krowie mleko jest tylko dla cielaka) ma, aby na pewno sens.


Nie bez powodu ludzie zaczęli spożywać niektóre produkty.


Z każdej historii można wysunąć jakieś wnioski po przeczytaniu mojej na pewno, można stwierdzić, że warto eksperymentować, by poznać bardziej siebie i swój organizm. Dowiedzieć się, że na jedną decyzję składa się kilka powodów.


Na koniec chciałabym tylko jedno dodać: Szanujcie innych wybory!

sobota, listopada 24, 2018

Czy warto mówić, gdzie się pracuje?

Wyda się Wam może to dziwne, pewnie chwycicie się za głowę, gdy przeczytacie ten wpis, ale wszystkie sytuacje, które Wam teraz opiszę, przydarzyły się mi w rzeczywistości i to dosłownie tylko na przestrzeni kilku miesięcy. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie nie ma większego znaczenia, kto gdzie pracuje i szczerze mało mnie to interesuje, dlatego nigdy nie pytam o tego typu sprawy. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, by sprawdzać, czy osoba zupełnie mi obojętna, zwykły znajomy, aby na pewno pracuje w miejscu, o jakim wspomniał podczas luźnej rozmowy, a ja znalazłam się w takiej sytuacji. Wyobraźcie sobie, ktoś mnie pyta gdzie pracuje, ja odpowiadam. Spotykamy się kolejny raz, a ta osoba mówi: Wiesz, byłam/em u Ciebie w pracy ostatnio, ale Cię nie widziałam/em. Widzicie się ponownie z daną osobą i ta kolejny raz mówi: Wiesz, przechodziłam/em ostatnio kilka razy obok Twojego miejsca pracy i znowu Cię nie widziałam/em. Czy Ty tam nadal pracujesz? Rozumiecie? O co mi chodzi? Przecież to jest nienormalne! Kolejne sytuacje też uważam za chore, wyobraźcie sobie, że osoba, z jaką przestałam się bardziej kolegować, zaczęła mnie obserwować. Chwilę po moim zatrudnieniu w pewnej perfumerii zaczęła notorycznie przechodzić obok mojego miejsca pracy i zerkać do środka. Jak widać było jej chyba tego mało, bo pewnego dnia w końcu stanęła przed wejściem do niego z osobami, które kojarzyłam z widzenia i rozmawiała, co jakiś czas patrząc w moją stronę!


Innym razem w moim miejscu pracy byłam zmuszona poznać koleżanki bliskiej mi osoby. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia przyszły do mojego miejsca pracy dwie obce mi osoby, gdy mnie zobaczyły, to natychmiast znalazły się niedaleko mnie, i po moim „Dzień dobry” przedstawiły się i wyraziły chęć rozmowy, bo znają ...? Szczerze wtedy zamurowało mnie, postanowiłam wybrnąć jakoś z tego, więc potraktowałam je jak zwykłych klientów, wykorzystałam zdobytą wiedzę, opowiadałam historie marek. Zauważyłam, że wtedy ja je zaskoczyłam, dlatego też szybko się pożegnałyśmy. Na dzień dzisiejszy jedyne co mogę polecić tym osobą to udanie się do jakiegoś specjalisty! To jednak jeszcze nie wszystko. Jedna sytuacja wstrząsnęła mną najmocniej, chciałam o niej napisać, ale stwierdziłam, że nie chcę się tutaj aż tak się uzewnętrzniać, jedynie mogę napisać, że moja nowa praca a w zasadzie rozmowa o niej pozwoliła mi się poznać na osobie, która kiedyś uważałam za lojalną. To jeszcze nie koniec tej pokręconej historii. Teraz będzie o chwilowych dobrych znajomych. Znacie takich ludzi, którzy na co dzień w zależności od potrzeby raz traktują Cię jak powietrze, a innym razem udają Twoich dobrych znajomymi tylko po to, by mieć z tego jakieś korzyści? Ja dzięki swojej pracy poznałam i w zasadzie ciesze się, że te sytuacje mnie spotkały, bo otworzyły mi oczy, teraz już wiem kto, jaki jest naprawdę. Podsumowując, jeśli chcecie mieć święty spokój w pracy (miejsca publiczne), to nie mówcie, gdzie pracujecie! Natomiast jeśli chcecie się na kimś poznać, to bez wahania odpowiadajcie.

Ja po tych wszystkich zdarzeniach przestałam nawet aktualizować profil na LinkedIn.

W skrócie dzięki swojej pracy dowiedziałam się kto z moich znajomych, jest prześladowcą, kto dobrym plotkarzem, kto ma dosłownie nie równo pod sufitem, kto jest zakłamany, a kto jest słabym aktorem, który liczy na profity ze wszystkiego.

Myślałam, że moje przypadki dotyczące sprawdzania, czy ktoś gdzieś pracuje, tylko mi się przytrafiły, jak się okazało mój kolega, miał i ma identyczną sytuację.


Koniecznie dajcie znać, jakie Wy macie przemyślenia w tym temacie.

sobota, listopada 17, 2018

Dlaczego zaczełam prowadzić bloga?

Ostatnio zapytałam Was na instastory o to, czy chcielibyście dowiedzieć się, dlaczego powstał ten blog, jak do tego doszło. Aż 90 procent z Was odpowiedziało, że chętnie by poznało tę historię, dlatego teraz Wam zdradzę, dlaczego pojawiłam się w sieci. Od zawsze lubiłam grać w konkursach i zdobywać nagrody, dlatego też bez wahania 6 lat temu wzięłam udział w 1 etapie konkursu wiosennych metamorfoz organizowanych przez jedno z centrum handlowych w Nowym Sączu, które polegało na wysłaniu e-maila z odpowiedzią na pytanie: „Dlaczego chcesz wziąć udział w wiosennych metamorfozach?". Moja kreatywna odpowiedź została doceniona przez jury. Poinformowano mnie bardzo szybko o tym, że znalazłam się w gronie uczestniczek, które przejdą zmianę wizerunku. Nadszedł wielki dzień metamorfoz, wiedziałam, że zostanie mi nieco zmieniona fryzura, będę mieć wykonany makijaż, a także ktoś stworzy dla mnie stylizacje.


Cieszyłam się, bo lubię zmiany, wiedziałam, że może być ciężko z fryzurą, bo miałam dość krótkie włosy, ale w efekcie wszystko wyszło bardzo ładnie. Makijaż spodobał mi się wtedy najbardziej, nikt nigdy nie namalował mi tak perfekcyjnej kreski na oku, byłam bardzo zadowolona! Gdy przyszedł czas na stworzenie outfitu poczułam się wyróżniona, bo moją stylizację miał stworzyć Tomasz Jacyków a nie nikt z pomocników. Wszystko byłoby wspaniale, ale niestety, makijaż i fryzura mocno ograniczyły możliwości, dlatego w moim przypadku postawiono na styl londyński - połączenie tradycji i nowoczesności. Cała stylizacja całkowicie odbiegała od mojego ówczesnego stylu. Wchodząc na scenę, nie liczyłam na to, że moja stylizacja zostanie wyróżniona, bo nie oceniałam jej lepiej od pozostałych, uważałam nawet, że inne uczestniczki mają lepszy ubiór. Jak się potem okazało, moja stylizacja jury się spodobała i w efekcie wygrałam między innymi voucher na zabiegi w gabinecie kosmetologicznym Mariposa Med-Spa. Wykorzystanie tego bonu sprawiło, że zaczęłam bardziej interesować pielęgnacją. Czytanie, testowanie różnych kosmetyków po pewnym czasie wywołało we mnie nieodparta chęć pisania o nich i tak powstał pierwszy blog na platformie onet potem na blogger.

Tutaj kilka zdjęć z metamorfoz:

1. https://bit.ly/2QRpZcm
2. https://bit.ly/2DrgmwV
3. https://bit.ly/2zhVQvM
4. https://bit.ly/2Bcgmzy
5. https://bit.ly/2DJKQLO

A co Was skłoniło do założenia bloga? Koniecznie napiszcie! Jeśli go nie prowadzicie, to zdradźcie jakie macie hobby. Chętnie przeczytam wasze komentarze!

piątek, listopada 09, 2018

Made in Korea! Czy polubiłam się z kosmetykami marki Missha?!

Podkreślałam nie jednokrotnie, że lubię sięgać po kremy BB, bo cenie sobie naturalność w makijażu. Wolę sobie odejmować lat niż ich dodawać dlatego wolę stosować kosmetyki lekkie. Ostatnio sięgnęłam po wielofunkcyjny krem BB marki Missha Gdy go otworzyłam, to byłam pewna, że nie jest to produkt dla mnie, przeraził mnie jego szaro beżowy kolor.


Zakładałam, że na twarzy będzie wyglądał dosłownie fatalnie. Po rozprowadzeniu jednak moja cera wcale nie nabrała ziemistego kolorytu, tylko zdrowego. Stała się bardziej jednolita, zaczerwienienia znikły. Podczas pierwszego jego zastosowania nie użyłam dużej ilości produktu, więc myślę, że też to zaważyło na efekcie końcowym.


Jego dopasowanie do koloru skóry oceniam dobrze. Nie przypomina on mi żadnego innego kremu BB, jest nietypowy, nie rozjaśnia skóry twarzy tak jak krem BB Dark Panda marki Skin79. Praktycznie jest niezauważalny na skórze twarzy. Po jego użyciu cera wygląda dobrze. Myślę, że to dobry produkt do stosowania również w dniu treningu, przetestowałam go w takich warunkach.


Nie czułam dyskomfortu, gdy miałam go na twarzy podczas intensywnych ćwiczeń, rumień, do jakiego mam skłonność nie był tak widoczny, więc myślę, że będzie to odpowiedni produkt dla osób, które nie wyobrażają sobie wyjścia z domu bez podkładu nawet do klubu fitness. Zmywa się go niesamowicie szybko, tak naprawdę wystarczy odrobina produktu do demakijażu i on cały się rozpuszcza i znika z twarzy.


Jak dla mnie to dobry krem BB, myślę, że zużyje go do końca. Jeśli lubicie tego typu produkty, to jak najbardziej polecam Wam go wypróbować! Makijaż głównie zmywam mleczkiem lub olejkiem, po czym następnie sięgam po żel do mycia twarzy. Przez ostatnie dni jednak robiłam to w inny sposób.


Postanowiłam dać szansę orzeźwiającej piance myjącej do codziennego użytku, która charakteryzuje się bardzo gęstą konsystencją, która nie przypomina mi nic innego jak pastę do mycia twarzy marki Lush. Jej zapach okazał się być bardzo neutralny, dlatego też chętnie po nią sięgałam przez ostatnich kilka dni. Mocno mnie zaskoczyła. Tak naprawdę, gdy ją stosowałam, to nie używałam żadnego innego produktu do mycia twarzy.


Ona poradziła sobie z demakijażem pełnego makijażu, owszem nie aplikuje sporo warstw kosmetyków (nie stopniuje krycia podkładu, korektora do momentu aż moja cera będzie wyglądać jak z Photoshopa), ale jednak coś nakładam i zawsze było to trudno usunąć jednym produktem i to w szybki sposób, a jednak się udało. Już wiem, że jest to możliwe, jeśli sięgniemy po wyżej wspomnianą piankę.


To świetny produkt na wyjazd na siłownię, bo zastępuje dwa kosmetyki. Nie stosowałabym jej jednak zbyt często, bo po jej użyciu cera jest nie tylko dogłębnie oczyszczona, ale mam też wrażenie, że staje się trochę bardziej sucha. W połączeniu z wodą tworzy naprawdę sporą ilość piany.


Podczas jej stosowania trzeba bardzo uważać, ponieważ gdy nawet niewielka ilość tej pianki wpadnie nam do oka, to musimy liczyć się z tym, że najpierw odczujemy nieprzyjemne pieczenie, a potem będziemy mieć problem z zaczerwienie i łzawienie oczu. Ogólnie oceniam dobrze ten produkt, polecam go wypróbować osobą z mieszaną cerą, czyli taką jak moja.


Nie przepadam za maseczkami w płacie, ale jak wiecie, jednak je stosuję czasami. Ostatnio miałam przetestować 4 tego typu produkty, ale niestety z uwagi na moją szybkość działania a w zasadzie chęć ekspresowej aplikacji jednej z maseczek w rezultacie wypróbowałam tylko trzy.


Jedna z nich nie przetrwała, ponieważ po otwarciu opakowania dosłownie wyślizgnęła mi się z ręki i przez co niestety nie nadawała się do już użytku dlatego też nie będę o niej wspominać. Najpierw przetestowałam nawadniającą maseczkę (dostępna w Sephora), jak się okazało potem nie prawidłowo, bo przez pomyłkę po zastosowaniu esencji użyłam kremu zamiast maseczki.


Nauczona jestem, że po użyciu toniku nakładam krem, więc dlatego popełniłam błąd, niemniej jednak nie wpłynęło to nie korzystnie na moją cerę. Z tego, co pamiętam, to została dobrze nawilżona. Efekt po użyciu maseczki również był dla mnie zadowalający, cera faktycznie stała się bardziej rozjaśniona.


Najmniej do gustu przypadła mi maseczka w białej płachcie (Isoflavone/Deep Moisture), nie wiem, ale jakoś po jej użyciu moja cera nie była jakoś szczególnie milsza i gładsza w dotyku dlatego też ją na tle innych oceniam ją najsłabiej. Nie byłam przekona do maski w czerwonej płachcie, a jednak wydaje mi się, że to po jej użyciu moja cera wyglądała najlepiej, dlatego to raczej ją Wam polecam wypróbować. Koniecznie dajcie znać czy znacie powyższe produkty i sklep skingarden.pl w jakim dostępne są praktycznie wszystkie powyższe kosmetyki!

środa, listopada 07, 2018

Kultowy i przedpremierowy - czyli słów kilka o kosmetycznym hicie internetu i produkcie, którego nie ma jeszcze w sprzedaży!

Peeling to produkt, który musi zawsze znajdować się w mojej kosmetyczce. Uwielbiam go stosować tak samo, jak maseczki. Bez niego żadna pielęgnacja nie jest pełna. Używanie go jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ dzięki niemu nie mam większego problemu ze swoją cerą. Zdarzało się, że sięgałam po peelingi, częściej niż zalecał to producent i nie zauważyłam, aby nie korzystnie wpływał na moją skórę twarzy, wiem jednak, że nie jest to zalecane, dlatego staram się ich używać, tak jak należy, czyli do 3 razy w tygodniu.


Przez ostatni miesiąc albo i dłużej dokładnie nie pamiętam używałam żelowego peelingu do twarzy marki Nuxe. Nastawiona byłam do niego sceptycznie z uwagi na zawartość w składzie wody kwiatowej z płatków Róży Damasceńskiej. Obawiałam się, że będzie on posiadał różany zapach, którego szczerze nie cierpię w kosmetykach. Jego zapach poznałam już podczas pierwszej aplikacji i na moje szczęście okazał się być inny, dzięki czemu mogłam z przyjemnością sięgać po ten peeling. Używałam go regularnie i za każdym razem po jego zastosowaniu byłam zadowolona z efektów.


Dzięki niemu moja cera stawała się bardziej gładka i co za tym idzie zdecydowanie bardziej delikatna w dotyku. Łatwo się go aplikowało i zmywało. Wykonywanie nim kilkusekundowego masażu zawsze było dla mnie miłą czynnością. Oceniam ten peeling bardzo dobrze, polecam każdemu go wypróbować. Tonik to podstawa, woda termalna, mgiełki nawilżające to dodatki, które lubię stosować, bo on świetnie dopełniają moją pielęgnację twarzy. Od około miesiąca stosuję mgiełkę marki Douglas z lini Naturals (Coconut Water), która jeszcze nie jest dostępna w sprzedaży, ala za niedługo pojawi się w perfumeriach.


Co o niej myślę? Jestem przyzwyczajona do wód termalnych, które nie posiadają zapachu, więc zapach w tym produkcie, trochę początkowo mnie drażnił, ale z biegiem czasu już jakoś się do niego przyzwyczaiłam i przestałam zwracać na niego aż tak dużą uwagę. Podczas stosowania tego produktu czułam jakbym sięgała po hydrolat. Od początku miałam wrażenie, że jej formuła, choć płynna jest jednak nieco inna niż w przypadku mgiełek, których do tej pory używałam, bo nie była przeźroczysta, ale też niebarwiona. Widać było gołym okiem, że ona zawiera coś jeszcze, nie jest produktem jak inne.


Skóra po użyciu jej za każdym razem była i jest bardziej miękka, troszkę lepka, ale nie tłusta. Zastosowana na suchą skórę sprawia, że staje się ona bardziej miękka, zatem faktycznie wpływa na nawilżenie skóry. Oczywiście w żadnym wypadku nie zastąpi ona kremu, jedynie wspomoże w pewien sposób jego działanie, dlatego nie używajcie jej zamiast podstawowych produktów do nawilżania skóry twarzy.


Myślę, że to produkt, który świetnie sprawdzi się w ciągu dnia u osób, które pracują w pomieszczeniach sztucznie oświetlonych i klimatyzowanych, bo ta mgiełka genialnie zwalcza nieprzyjemne uczucie napięcia skóry twarzy. Nie stosowałam jej nigdy na makijaż w celu jego odświeżenia, ale myślę, że i do tego zadania by się sprawdziła. Czy ją polecam? Myślę, że warto już teraz wpisać ją na listę zakupową, bo już niedługo jej premiera! Nigdy nie sądziłam, że polubię pianki do mycia ciała, a jednak się myliłam, bardzo przypadła mi do gustu pianka pod prysznic marki Douglas z linii Home (SpaSeathalasso).


Niesamowicie spodobał mi się jej zapach, delikatny, algowy, bardzo relaksujący. Naprawdę użycie tej pianki po ciężkim dniu pozwala mi odpocząć, nigdy nie sądziłam, że taki zapach będzie na mnie aż tak wpłynąć. Cóż mogę dodać, po prostu zakochałam się w tym produkcie i polecam każdemu przetestować! Balsam do ust eos to must have prawie każdej kobiety, która uwielbia w szczególny sposób dbać o swoje usta, a dla mnie zawsze zagadka. Jego wygląd zawsze mi się podobał, ale z drugiej strony zawsze uważałam, że wydanie 30 złotych za balsam do ust, którego nie używam regularnie, tylko przed makijażem jest czym totalnie bezsensownym.


No i tak mogłabym dalej myśleć, ale jednak to ma sens, bo to produkty w 95% organiczne i w 100% naturalne, tak moi drodzy oceniałam produkt powierzchownie, nie zainteresowałam się nim, jego składem dlatego uważałam, że ta cena jest zbyt wysoka. Owszem może mi coś nie odpowiadać w nim, ale to nie znaczy, że dla Ciebie nie będzie to dobre, zwłaszcza jeśli takich produktów używasz masę i zależy Ci na bardzo dobrym nawilżeniu ust. Mnie osobiście bardzo spodobał się zapach tego produktu, nie jestem w stanie sobie przypomnieć żadnego balsamu, który by tak pachniał, jak ten zatem mogę uznać go za wyjątkowy. Przyznam Wam się do czegoś, impulsem, który spowodował, że sięgnęłam po ten produkt była promocja! Dzięki niej sięgnęła po ten produkt, zwróciłam na niego uwagę, zainteresowałam się nim i dzięki też temu mogę dziś stwierdzić, że jest wart swojej ceny. Nie każdy koniecznie musi go posiadać tak jak na przykład ja, ale jeśli zależy Ci na produkcie, który nie będzie zawierał parabenów, ftalanów oraz wazeliny to jest produkt dla Ciebie!


Koniecznie dajcie znać czy używaliście już powyższych produktów! Napiszcie, jak się u Was sprawdziły!

sobota, listopada 03, 2018

Co myślę o produktach marki tołpa z lini green, green oils i Nature Story?

Tak, wiem znów publikuje post o produktach marki tołpa ale nic nie poradzę na to, że akurat po te kosmetyki sięgam najczęściej. Lubię je, nie wszystkie tak samo, ale z wielu, jak już nie jednokrotnie wspominałam byłam zwyczajnie zadowolona. Dziś przedstawię Wam trzy produkty, zacznę od kremu do twarzy tołpa do cery naczynkowej, który charakteryzuje się bardzo lekką konsystencją w kolorze zielonym.


Mam cerę mieszaną, z popękanymi naczynkami, które występują wokół nosa, często mam też problem z rumieniem. Ten krem ładnie nawilża. Czy łagodzi zaczerwienienia? Tego nie zauważyłam, bo nigdy nie stosowałam go na podrażnioną skórę twarzy, ale na pewno wyrównuje koloryt.


Nie pozostawia po sobie lepkiego filmu. Nie roluje się na twarzy, świetnie sprawdza się w roli bazy pod makijaż. Nie zaobserwowałam, by wpływał na cerę w znaczący sposób, nie pogorszył ani nie polepszył jej stanu. Myślę, że to dobry krem na dzień, ponieważ nie ma problemu po jego użyciu z nadprodukcją sebum.


Według mnie jest wart przetestowania. Gdy wykonuje makijaż, to wtedy wieczorem przeprowadzam zazwyczaj dwu etapowe oczyszczanie skóry twarzy, najpierw wykonuje demakijaż jakiś produktem o tłustej konsystencji (mleczkiem, olejkiem), a potem myje twarz żelem i ostatnio używałam do tego zadania żelu miceralnego marki tołpa i muszę przyznać, że świetnie się sprawdził.


Bardzo go polubiłam. Nigdy po jego użyciu moja skóra twarzy nie była ściągnięta, sucha tylko bardzo miła w dotyku. Bardzo spodobała mi się jego delikatność. Nie powodowała, łzawienia czy też pieczenia oczu. Tworzył małą ilość piany. Jego nieoczywisty zapach bardzo przypadł mi do gustu. Zużyłam już jego dwa opakowania i myślę, że sięgnę po następne.


Kiedyś pisałam tu o tym, że mam zapas płynów micelarnych, teraz już tak nie jest, ale jednak nadal sięgam po te produkty. Wiem, że to nie najlepsze pomysł, ale cóż przyzwyczaiłam się ich używać zawsze rano przed wykonaniem makijażu, może kiedyś z nich całkowicie zrezygnuje, na dzień dzisiejszy jednak jeszcze będę ich używać.


Tym razem przez ostatni miesiąc sięgałam po płyn micelarny marki tołpa i muszę przyznać, że nie wpłynął nie korzystnie na stan mojej cery, nie sprawił, że stała się ona sucha. Okazał się być bardzo delikatnym produktem. Nie będę się na jego temat więcej rozpisywać, bo nie jest to produkt pielęgnacyjny, o jakim można byłoby coś więcej napisać. Myślę, że nie jest zły, jeśli używacie takich produktów, to polecam go Wam przetestować. Koniecznie dajcie znać czy znacie powyższe produkty i napiszcie, jak się u Was sprawdzają.

sobota, października 27, 2018

Co z moim pływaniem?

Lubie zdobywać nowe umiejętności dlatego pewien czas temu postanowiłam, że nauczę się pływać. Przed tym jednak wyposażyłam się w akcesoria, które będą mi niezbędnie potrzebne podczas pływania. Nigdy nie pływałam, dlatego pierwsze kilka dni w Aqua Centrum Chełmiec, czyli basenie, który wybrałam do nauki spędziłam na ćwiczeniach wypornościowych. Potem spróbowałam pływać, utrzymywanie na wodzie mi nie wychodziło, więc spróbowałam pływać pod wodą i to już mi szło znakomicie. Nie chciałam korzystać z nikogo porad, bo jestem typem samouka, chciałam się sama nauczyć pływać. Po kilku próbach jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, bo zwyczajnie zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie się nauczyć pływać poprawnie sama. Teraz nie kontynuuje nauki pływania, chodzę na basen rekreacyjnie. W moim mieście funkcjonują dwa baseny, ja zaczęłam chodzić jak już wspomniałam na początku do Aqua Centrum Chełmiec, czyli nowo otwartego basenu.


Jeszcze tydzień temu, tylko jedna strona basenu działała, teraz otworzono drugą część. Ciesze się, że rozbudowali ten basen, bo akurat ludzi korzystających z usług tego obiektu było i jest bez względu na dzień tygodnia mnóstwo zwłaszcza wieczorną porą. Zawsze można było skorzystać w Aqua Centrum Chełmiec z sauny, teraz można nawet udać się tam do groty solnej. Cały obiekt prezentuje się ciekawie, cieszy się zainteresowaniem. Aby móc korzystać w pełni z niego należy posiadać nie tylko strój kąpielowy, ale też czepek, ręcznik i klapki. Jeśli pływamy, to niezbędnym akcesorium też będą okulary. Jeśli nie będziemy posiadać ręcznika, to niestety nie będziemy mogli skorzystać ze strefy sauny i groty solnej. Dobrym pomysłem jest zatem zakup ręczników bawełnianych, które bardzo dobrze wchłaniają wodę i szybko schną. Cena takich ręczników wynosi ok 60 złotych można je kupić na bertax.pl gdzie dostępne są także inne tekstylia. Czy warto? Jest to komplet, więc myślę, że ich zakup jest korzystnym rozwiązaniem zwłaszcza z uwagi na to, że jest to polska marka.

A Wy umiecie pływać? Jeśli tak to koniecznie napiszcie, w jaki sposób nauczyliście się pływać. Opowiedzcie mi swoje historie!

czwartek, października 18, 2018

Nowocześnie i selektywnie - Douglas, Epaka.pl, Yves Saint Laurent!

W większości przypadków dokonuje zakupów odzieżowych, kosmetycznych przez internet, bo naprawdę nie cierpię robić tego typu zakupów w sklepach stacjonarnych w swoim mieście.


Jeśli czasem do nich idę, to tylko po to, by odebrać zamówienie lub sprawdzić, jak dany produkt będzie wyglądał w rzeczywistości, nie jest to też często, bo zwyczajnie nie lubię tracić czasu na tego typu czynności. Z ubraniami, biżuterią jest różnie, raz wszystko jest w porządku, a raz nie.


Staram się zamawiać zawsze na stronach, gdzie można dokonać darmowego zwrotu, jeśli jednak nie ma takiej możliwości, to też czasem korzystam ze zwrotu kurierem. Zdarzyło mi się w ten sposób zwracać biżuterie, bo jest to jedna z bezpieczniejszych metod zwrotu (przynajmniej ja uważam ją za taką).


Nie miałam do tej pory problemu z takimi zwrotami dlatego, jeśli chcecie nadać paczkę bez wychodzenia z domu to polecam Wam zainteresować się ofertą epaka.pl firmy, która realizuje przesyłki zagraniczne i krajowe za pośrednictwem przewoźników, takich jak DHL, DPD, UPS. Jak zdarzyliście zauważyć, to od początku post nawiązuje do zakupów i zwrotów i zamówień internetowych, więc poruszę teraz szerzej jeden z tych tematów i będzie to ten pierwszy dotyczący samych zakupów.


Nie będę Wam wymieniać miejsc, gdzie robie najczęściej zakupy internetowe, bo to nie miałoby większego sensu, ale zdradzę Wam, co warto zakupić w Douglas. Uważam, że warto zwrócić uwagę podczas zakupów w tej perfumerii na korektor marki Yves Saint Laurent, ponieważ posiada żółty odcień, który pięknie stapia się ze skórą i pasuje wielu osobą z jasną karnacją.


Jest to korektor o lekkim kryciu, które można stopniować. Nie zbiera się w załamaniach, po przypudrowaniu świetnie wygląda przez wiele godzin. Ładnie rozświetla okolice oczu. Myślę, że świetnie się sprawdzi u osób z dojrzałą skórą.


Wiele polek w tym i ja lubi podkreślać swoją urodę w delikatny sposób dlatego też, gdy sięgam po cienie do powiek to te w naturalnych odcieniach. Zawsze byłam wierna matowym, jak i brokatowym cienią do powiek marki Inglot, ale postanowiłam dać szansę tym marki Douglas.


Miło mnie zaskoczyły swoją pigmentacją. Aplikacja i rozcieranie ich okazało się być niezwykle łatwe. Cienie zostały bardzo dobrze kolorystycznie ze sobą dobrane, widać to nie tylko po otwarciu paletki, ale też na powiece po ich nałożeniu i połączeniu ze sobą.


Jeśli potrzebujecie cieni do powiek, które będziecie mogli wykorzystać podczas wykonywania makijażu do szkoły lub pracy, to jak najbardziej polecam Wam zakupić tę paletkę. Koniecznie dajcie znać czy znacie powyższe produkty!