piątek, listopada 30, 2018

Frutarianizm, weganizm - historia mojej diety!

Jeżeli stale obserwujecie mnie na instagramie to doskonale wiecie, że mniej więcej rok temu na pewien czas wyeliminowałam ze swojej diety wszystkie produkty odzwierzęce. W moim przypadku było to banalnie proste, bo w zasadzie na co dzień w tamtym czasie jedynym produktem odzwierzęcym, jaki spożywałam, to był nabiał. Odstawiłam zatem go z dnia na dzień. Przez pewien czas jadłam tylko owoce, wtedy niesamowicie się czułam, ta lekkość po każdym posiłku wywoływała radość. Kawa była stałym napojem, jaki piłam, zdarzyło się jednak, że z niej zrezygnowałam na chwilę, ale też szybko do niej powróciłam, wtedy gdy wprowadziłam na stałe do diety produkty sojowe. Potem też wzbogaciłam dietę o orzechy, zrezygnowałam z nich, wtedy gdy zaczęłam mieć problemy żołądkowe. Na pewien czas taka dieta była dla mnie dobra, bo czułam sytość po posiłkach. Zrezygnowałam z niej, wtedy gdy dostrzegłam opuchnięcie na twarzy, woda zaczęła mi się strasznie gromadzić w organizmie. Wykluczyłam wszystko, co sojowe, zachęcam pić smoothie i różne napoje roślinne. W pewnym momencie po każdym posiłku zaczęłam odczuwać ból. Szukałam rozwiązania. Udałam się do lekarza, zalecił mi zażywanie probiotyku, oczywiście szybko znalazłam jego zamiennik w postaci synbiotyku bez mleka i kazeiny, ale gdy przestał już działać, to postanowiłam wrócić do początku i sięgnęłam po nabiał, jaki kiedyś bardzo często jadłam. Po tej zmianie czułam, że mój organizm ma się lepiej, ale ja w środku czułam się źle. Chciałam szybko poprawić swój stan.


Nie wiedziałam co robić, nie chciałam mieć problemów zdrowotnych. Nie byłam zadowolona z siebie ze swoich wyborów. Pewnego dnia obejrzałam materiał na temat produkcji pokarmów dla wegan i jego negatywnym wpływie na życie zwierząt i to trochę zmieniło moje myślenie. W pewnym momencie stwierdziłam, że tak naprawdę bycie weganinem również może powodować cierpienie. Nie zrezygnowałam z owoców podczas żadnej ze zmiany, one ciągle były i są w mojej diecie. Aktualnie moja dieta wygląda podobnie jak kiedyś, przed wszystkimi zmianami, czyli na co dzień spożywam produkty najmniej przetworzone (nabiał, owoce). Nie zrezygnowałam z ciepłych napojów. Raz na jakiś czas jem produkty z innych kategorii (ryby, słodycze). Wiem, że nie muszę się ograniczać. Podejmuje decyzje i działania, które w danym momencie uważam za najlepsze. Tak przestałam się identyfikować, z jakąkolwiek dietą, teraz jem, tak jak chcę i tego potrzebuję.


Napiszecie to, po co to wszystko, że to od początku nie miało sensu...

A może nawet...

Zaczniecie, pisać co powinnam...

Zauważcie jednak, że ja tu piszę o swoich doświadczeniach, nie szukam oceny. Nie mówię, piszę, kto jak powinien postępować, więc jeśli bym chciała przeczytać jakiś komentarz to tylko dotyczący waszych doświadczeń.

Nie chcę też, aby ktoś z Was zaczął mnie naśladować po przeczytaniu tego wpisu, bo nie o to tu chodzi.

W nawiązaniu jeszcze do nabiału...


Nie piszcie, co jest dla kogo, bo tak naprawdę nikt nie jest taki sam.


Jeśli jednak bardzo chcecie, to jeszcze przed tym zastanówcie się, co byście zrobili, gdyby:


Na jednym z portali społecznościowych pojawiło się zdjęcie psa i kota i pod nim napis typu: „Psia mama karmi kotka”.


Kliknęlibyście łapkę w górę, bo to przecież coś cudownego? Czy się mylę?


Jeśli tak zareagowalibyście, to naprawdę przemyślcie czy zamieszczanie komentarza z waszą definicją o tym, co jest dla kogo (np: krowie mleko jest tylko dla cielaka) ma, aby na pewno sens.


Nie bez powodu ludzie zaczęli spożywać niektóre produkty.


Z każdej historii można wysunąć jakieś wnioski po przeczytaniu mojej na pewno, można stwierdzić, że warto eksperymentować, by poznać bardziej siebie i swój organizm. Dowiedzieć się, że na jedną decyzję składa się kilka powodów.


Na koniec chciałabym tylko jedno dodać: Szanujcie innych wybory!

sobota, listopada 24, 2018

Czy warto mówić, gdzie się pracuje?

Wyda się Wam może to dziwne, pewnie chwycicie się za głowę, gdy przeczytacie ten wpis, ale wszystkie sytuacje, które Wam teraz opiszę, przydarzyły się mi w rzeczywistości i to dosłownie tylko na przestrzeni kilku miesięcy. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie nie ma większego znaczenia, kto gdzie pracuje i szczerze mało mnie to interesuje, dlatego nigdy nie pytam o tego typu sprawy. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, by sprawdzać, czy osoba zupełnie mi obojętna, zwykły znajomy, aby na pewno pracuje w miejscu, o jakim wspomniał podczas luźnej rozmowy, a ja znalazłam się w takiej sytuacji. Wyobraźcie sobie, ktoś mnie pyta gdzie pracuje, ja odpowiadam. Spotykamy się kolejny raz, a ta osoba mówi: Wiesz, byłam/em u Ciebie w pracy ostatnio, ale Cię nie widziałam/em. Widzicie się ponownie z daną osobą i ta kolejny raz mówi: Wiesz, przechodziłam/em ostatnio kilka razy obok Twojego miejsca pracy i znowu Cię nie widziałam/em. Czy Ty tam nadal pracujesz? Rozumiecie? O co mi chodzi? Przecież to jest nienormalne! Kolejne sytuacje też uważam za chore, wyobraźcie sobie, że osoba, z jaką przestałam się bardziej kolegować, zaczęła mnie obserwować. Chwilę po moim zatrudnieniu w pewnej perfumerii zaczęła notorycznie przechodzić obok mojego miejsca pracy i zerkać do środka. Jak widać było jej chyba tego mało, bo pewnego dnia w końcu stanęła przed wejściem do niego z osobami, które kojarzyłam z widzenia i rozmawiała, co jakiś czas patrząc w moją stronę!


Innym razem w moim miejscu pracy byłam zmuszona poznać koleżanki bliskiej mi osoby. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia przyszły do mojego miejsca pracy dwie obce mi osoby, gdy mnie zobaczyły, to natychmiast znalazły się niedaleko mnie, i po moim „Dzień dobry” przedstawiły się i wyraziły chęć rozmowy, bo znają ...? Szczerze wtedy zamurowało mnie, postanowiłam wybrnąć jakoś z tego, więc potraktowałam je jak zwykłych klientów, wykorzystałam zdobytą wiedzę, opowiadałam historie marek. Zauważyłam, że wtedy ja je zaskoczyłam, dlatego też szybko się pożegnałyśmy. Na dzień dzisiejszy jedyne co mogę polecić tym osobą to udanie się do jakiegoś specjalisty! To jednak jeszcze nie wszystko. Jedna sytuacja wstrząsnęła mną najmocniej, chciałam o niej napisać, ale stwierdziłam, że nie chcę się tutaj aż tak się uzewnętrzniać, jedynie mogę napisać, że moja nowa praca a w zasadzie rozmowa o niej pozwoliła mi się poznać na osobie, która kiedyś uważałam za lojalną. To jeszcze nie koniec tej pokręconej historii. Teraz będzie o chwilowych dobrych znajomych. Znacie takich ludzi, którzy na co dzień w zależności od potrzeby raz traktują Cię jak powietrze, a innym razem udają Twoich dobrych znajomymi tylko po to, by mieć z tego jakieś korzyści? Ja dzięki swojej pracy poznałam i w zasadzie ciesze się, że te sytuacje mnie spotkały, bo otworzyły mi oczy, teraz już wiem kto, jaki jest naprawdę. Podsumowując, jeśli chcecie mieć święty spokój w pracy (miejsca publiczne), to nie mówcie, gdzie pracujecie! Natomiast jeśli chcecie się na kimś poznać, to bez wahania odpowiadajcie.

Ja po tych wszystkich zdarzeniach przestałam nawet aktualizować profil na LinkedIn.

W skrócie dzięki swojej pracy dowiedziałam się kto z moich znajomych, jest prześladowcą, kto dobrym plotkarzem, kto ma dosłownie nie równo pod sufitem, kto jest zakłamany, a kto jest słabym aktorem, który liczy na profity ze wszystkiego.

Myślałam, że moje przypadki dotyczące sprawdzania, czy ktoś gdzieś pracuje, tylko mi się przytrafiły, jak się okazało mój kolega, miał i ma identyczną sytuację.


Koniecznie dajcie znać, jakie Wy macie przemyślenia w tym temacie.

sobota, listopada 17, 2018

Dlaczego zaczełam prowadzić bloga?

Ostatnio zapytałam Was na instastory o to, czy chcielibyście dowiedzieć się, dlaczego powstał ten blog, jak do tego doszło. Aż 90 procent z Was odpowiedziało, że chętnie by poznało tę historię, dlatego teraz Wam zdradzę, dlaczego pojawiłam się w sieci. Od zawsze lubiłam grać w konkursach i zdobywać nagrody, dlatego też bez wahania 6 lat temu wzięłam udział w 1 etapie konkursu wiosennych metamorfoz organizowanych przez jedno z centrum handlowych w Nowym Sączu, które polegało na wysłaniu e-maila z odpowiedzią na pytanie: „Dlaczego chcesz wziąć udział w wiosennych metamorfozach?". Moja kreatywna odpowiedź została doceniona przez jury. Poinformowano mnie bardzo szybko o tym, że znalazłam się w gronie uczestniczek, które przejdą zmianę wizerunku. Nadszedł wielki dzień metamorfoz, wiedziałam, że zostanie mi nieco zmieniona fryzura, będę mieć wykonany makijaż, a także ktoś stworzy dla mnie stylizacje.


Cieszyłam się, bo lubię zmiany, wiedziałam, że może być ciężko z fryzurą, bo miałam dość krótkie włosy, ale w efekcie wszystko wyszło bardzo ładnie. Makijaż spodobał mi się wtedy najbardziej, nikt nigdy nie namalował mi tak perfekcyjnej kreski na oku, byłam bardzo zadowolona! Gdy przyszedł czas na stworzenie outfitu poczułam się wyróżniona, bo moją stylizację miał stworzyć Tomasz Jacyków a nie nikt z pomocników. Wszystko byłoby wspaniale, ale niestety, makijaż i fryzura mocno ograniczyły możliwości, dlatego w moim przypadku postawiono na styl londyński - połączenie tradycji i nowoczesności. Cała stylizacja całkowicie odbiegała od mojego ówczesnego stylu. Wchodząc na scenę, nie liczyłam na to, że moja stylizacja zostanie wyróżniona, bo nie oceniałam jej lepiej od pozostałych, uważałam nawet, że inne uczestniczki mają lepszy ubiór. Jak się potem okazało, moja stylizacja jury się spodobała i w efekcie wygrałam między innymi voucher na zabiegi w gabinecie kosmetologicznym Mariposa Med-Spa. Wykorzystanie tego bonu sprawiło, że zaczęłam bardziej interesować pielęgnacją. Czytanie, testowanie różnych kosmetyków po pewnym czasie wywołało we mnie nieodparta chęć pisania o nich i tak powstał pierwszy blog na platformie onet potem na blogger.

Tutaj kilka zdjęć z metamorfoz:

1. https://bit.ly/2QRpZcm
2. https://bit.ly/2DrgmwV
3. https://bit.ly/2zhVQvM
4. https://bit.ly/2Bcgmzy
5. https://bit.ly/2DJKQLO

A co Was skłoniło do założenia bloga? Koniecznie napiszcie! Jeśli go nie prowadzicie, to zdradźcie jakie macie hobby. Chętnie przeczytam wasze komentarze!

piątek, listopada 09, 2018

Made in Korea! Czy polubiłam się z kosmetykami marki Missha?!

Podkreślałam nie jednokrotnie, że lubię sięgać po kremy BB, bo cenie sobie naturalność w makijażu. Wolę sobie odejmować lat niż ich dodawać dlatego wolę stosować kosmetyki lekkie. Ostatnio sięgnęłam po wielofunkcyjny krem BB marki Missha Gdy go otworzyłam, to byłam pewna, że nie jest to produkt dla mnie, przeraził mnie jego szaro beżowy kolor.


Zakładałam, że na twarzy będzie wyglądał dosłownie fatalnie. Po rozprowadzeniu jednak moja cera wcale nie nabrała ziemistego kolorytu, tylko zdrowego. Stała się bardziej jednolita, zaczerwienienia znikły. Podczas pierwszego jego zastosowania nie użyłam dużej ilości produktu, więc myślę, że też to zaważyło na efekcie końcowym.


Jego dopasowanie do koloru skóry oceniam dobrze. Nie przypomina on mi żadnego innego kremu BB, jest nietypowy, nie rozjaśnia skóry twarzy tak jak krem BB Dark Panda marki Skin79. Praktycznie jest niezauważalny na skórze twarzy. Po jego użyciu cera wygląda dobrze. Myślę, że to dobry produkt do stosowania również w dniu treningu, przetestowałam go w takich warunkach.


Nie czułam dyskomfortu, gdy miałam go na twarzy podczas intensywnych ćwiczeń, rumień, do jakiego mam skłonność nie był tak widoczny, więc myślę, że będzie to odpowiedni produkt dla osób, które nie wyobrażają sobie wyjścia z domu bez podkładu nawet do klubu fitness. Zmywa się go niesamowicie szybko, tak naprawdę wystarczy odrobina produktu do demakijażu i on cały się rozpuszcza i znika z twarzy.


Jak dla mnie to dobry krem BB, myślę, że zużyje go do końca. Jeśli lubicie tego typu produkty, to jak najbardziej polecam Wam go wypróbować! Makijaż głównie zmywam mleczkiem lub olejkiem, po czym następnie sięgam po żel do mycia twarzy. Przez ostatnie dni jednak robiłam to w inny sposób.


Postanowiłam dać szansę orzeźwiającej piance myjącej do codziennego użytku, która charakteryzuje się bardzo gęstą konsystencją, która nie przypomina mi nic innego jak pastę do mycia twarzy marki Lush. Jej zapach okazał się być bardzo neutralny, dlatego też chętnie po nią sięgałam przez ostatnich kilka dni. Mocno mnie zaskoczyła. Tak naprawdę, gdy ją stosowałam, to nie używałam żadnego innego produktu do mycia twarzy.


Ona poradziła sobie z demakijażem pełnego makijażu, owszem nie aplikuje sporo warstw kosmetyków (nie stopniuje krycia podkładu, korektora do momentu aż moja cera będzie wyglądać jak z Photoshopa), ale jednak coś nakładam i zawsze było to trudno usunąć jednym produktem i to w szybki sposób, a jednak się udało. Już wiem, że jest to możliwe, jeśli sięgniemy po wyżej wspomnianą piankę.


To świetny produkt na wyjazd na siłownię, bo zastępuje dwa kosmetyki. Nie stosowałabym jej jednak zbyt często, bo po jej użyciu cera jest nie tylko dogłębnie oczyszczona, ale mam też wrażenie, że staje się trochę bardziej sucha. W połączeniu z wodą tworzy naprawdę sporą ilość piany.


Podczas jej stosowania trzeba bardzo uważać, ponieważ gdy nawet niewielka ilość tej pianki wpadnie nam do oka, to musimy liczyć się z tym, że najpierw odczujemy nieprzyjemne pieczenie, a potem będziemy mieć problem z zaczerwienie i łzawienie oczu. Ogólnie oceniam dobrze ten produkt, polecam go wypróbować osobą z mieszaną cerą, czyli taką jak moja.


Nie przepadam za maseczkami w płacie, ale jak wiecie, jednak je stosuję czasami. Ostatnio miałam przetestować 4 tego typu produkty, ale niestety z uwagi na moją szybkość działania a w zasadzie chęć ekspresowej aplikacji jednej z maseczek w rezultacie wypróbowałam tylko trzy.


Jedna z nich nie przetrwała, ponieważ po otwarciu opakowania dosłownie wyślizgnęła mi się z ręki i przez co niestety nie nadawała się do już użytku dlatego też nie będę o niej wspominać. Najpierw przetestowałam nawadniającą maseczkę (dostępna w Sephora), jak się okazało potem nie prawidłowo, bo przez pomyłkę po zastosowaniu esencji użyłam kremu zamiast maseczki.


Nauczona jestem, że po użyciu toniku nakładam krem, więc dlatego popełniłam błąd, niemniej jednak nie wpłynęło to nie korzystnie na moją cerę. Z tego, co pamiętam, to została dobrze nawilżona. Efekt po użyciu maseczki również był dla mnie zadowalający, cera faktycznie stała się bardziej rozjaśniona.


Najmniej do gustu przypadła mi maseczka w białej płachcie (Isoflavone/Deep Moisture), nie wiem, ale jakoś po jej użyciu moja cera nie była jakoś szczególnie milsza i gładsza w dotyku dlatego też ją na tle innych oceniam ją najsłabiej. Nie byłam przekona do maski w czerwonej płachcie, a jednak wydaje mi się, że to po jej użyciu moja cera wyglądała najlepiej, dlatego to raczej ją Wam polecam wypróbować. Koniecznie dajcie znać czy znacie powyższe produkty i sklep skingarden.pl w jakim dostępne są praktycznie wszystkie powyższe kosmetyki!

środa, listopada 07, 2018

Kultowy i przedpremierowy - czyli słów kilka o kosmetycznym hicie internetu i produkcie, którego nie ma jeszcze w sprzedaży!

Peeling to produkt, który musi zawsze znajdować się w mojej kosmetyczce. Uwielbiam go stosować tak samo, jak maseczki. Bez niego żadna pielęgnacja nie jest pełna. Używanie go jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ dzięki niemu nie mam większego problemu ze swoją cerą. Zdarzało się, że sięgałam po peelingi, częściej niż zalecał to producent i nie zauważyłam, aby nie korzystnie wpływał na moją skórę twarzy, wiem jednak, że nie jest to zalecane, dlatego staram się ich używać, tak jak należy, czyli do 3 razy w tygodniu.


Przez ostatni miesiąc albo i dłużej dokładnie nie pamiętam używałam żelowego peelingu do twarzy marki Nuxe. Nastawiona byłam do niego sceptycznie z uwagi na zawartość w składzie wody kwiatowej z płatków Róży Damasceńskiej. Obawiałam się, że będzie on posiadał różany zapach, którego szczerze nie cierpię w kosmetykach. Jego zapach poznałam już podczas pierwszej aplikacji i na moje szczęście okazał się być inny, dzięki czemu mogłam z przyjemnością sięgać po ten peeling. Używałam go regularnie i za każdym razem po jego zastosowaniu byłam zadowolona z efektów.


Dzięki niemu moja cera stawała się bardziej gładka i co za tym idzie zdecydowanie bardziej delikatna w dotyku. Łatwo się go aplikowało i zmywało. Wykonywanie nim kilkusekundowego masażu zawsze było dla mnie miłą czynnością. Oceniam ten peeling bardzo dobrze, polecam każdemu go wypróbować. Tonik to podstawa, woda termalna, mgiełki nawilżające to dodatki, które lubię stosować, bo on świetnie dopełniają moją pielęgnację twarzy. Od około miesiąca stosuję mgiełkę marki Douglas z lini Naturals (Coconut Water), która jeszcze nie jest dostępna w sprzedaży, ala za niedługo pojawi się w perfumeriach.


Co o niej myślę? Jestem przyzwyczajona do wód termalnych, które nie posiadają zapachu, więc zapach w tym produkcie, trochę początkowo mnie drażnił, ale z biegiem czasu już jakoś się do niego przyzwyczaiłam i przestałam zwracać na niego aż tak dużą uwagę. Podczas stosowania tego produktu czułam jakbym sięgała po hydrolat. Od początku miałam wrażenie, że jej formuła, choć płynna jest jednak nieco inna niż w przypadku mgiełek, których do tej pory używałam, bo nie była przeźroczysta, ale też niebarwiona. Widać było gołym okiem, że ona zawiera coś jeszcze, nie jest produktem jak inne.


Skóra po użyciu jej za każdym razem była i jest bardziej miękka, troszkę lepka, ale nie tłusta. Zastosowana na suchą skórę sprawia, że staje się ona bardziej miękka, zatem faktycznie wpływa na nawilżenie skóry. Oczywiście w żadnym wypadku nie zastąpi ona kremu, jedynie wspomoże w pewien sposób jego działanie, dlatego nie używajcie jej zamiast podstawowych produktów do nawilżania skóry twarzy.


Myślę, że to produkt, który świetnie sprawdzi się w ciągu dnia u osób, które pracują w pomieszczeniach sztucznie oświetlonych i klimatyzowanych, bo ta mgiełka genialnie zwalcza nieprzyjemne uczucie napięcia skóry twarzy. Nie stosowałam jej nigdy na makijaż w celu jego odświeżenia, ale myślę, że i do tego zadania by się sprawdziła. Czy ją polecam? Myślę, że warto już teraz wpisać ją na listę zakupową, bo już niedługo jej premiera! Nigdy nie sądziłam, że polubię pianki do mycia ciała, a jednak się myliłam, bardzo przypadła mi do gustu pianka pod prysznic marki Douglas z linii Home (SpaSeathalasso).


Niesamowicie spodobał mi się jej zapach, delikatny, algowy, bardzo relaksujący. Naprawdę użycie tej pianki po ciężkim dniu pozwala mi odpocząć, nigdy nie sądziłam, że taki zapach będzie na mnie aż tak wpłynąć. Cóż mogę dodać, po prostu zakochałam się w tym produkcie i polecam każdemu przetestować! Balsam do ust eos to must have prawie każdej kobiety, która uwielbia w szczególny sposób dbać o swoje usta, a dla mnie zawsze zagadka. Jego wygląd zawsze mi się podobał, ale z drugiej strony zawsze uważałam, że wydanie 30 złotych za balsam do ust, którego nie używam regularnie, tylko przed makijażem jest czym totalnie bezsensownym.


No i tak mogłabym dalej myśleć, ale jednak to ma sens, bo to produkty w 95% organiczne i w 100% naturalne, tak moi drodzy oceniałam produkt powierzchownie, nie zainteresowałam się nim, jego składem dlatego uważałam, że ta cena jest zbyt wysoka. Owszem może mi coś nie odpowiadać w nim, ale to nie znaczy, że dla Ciebie nie będzie to dobre, zwłaszcza jeśli takich produktów używasz masę i zależy Ci na bardzo dobrym nawilżeniu ust. Mnie osobiście bardzo spodobał się zapach tego produktu, nie jestem w stanie sobie przypomnieć żadnego balsamu, który by tak pachniał, jak ten zatem mogę uznać go za wyjątkowy. Przyznam Wam się do czegoś, impulsem, który spowodował, że sięgnęłam po ten produkt była promocja! Dzięki niej sięgnęła po ten produkt, zwróciłam na niego uwagę, zainteresowałam się nim i dzięki też temu mogę dziś stwierdzić, że jest wart swojej ceny. Nie każdy koniecznie musi go posiadać tak jak na przykład ja, ale jeśli zależy Ci na produkcie, który nie będzie zawierał parabenów, ftalanów oraz wazeliny to jest produkt dla Ciebie!


Koniecznie dajcie znać czy używaliście już powyższych produktów! Napiszcie, jak się u Was sprawdziły!

sobota, listopada 03, 2018

Co myślę o produktach marki tołpa z lini green, green oils i Nature Story?

Tak, wiem znów publikuje post o produktach marki tołpa ale nic nie poradzę na to, że akurat po te kosmetyki sięgam najczęściej. Lubię je, nie wszystkie tak samo, ale z wielu, jak już nie jednokrotnie wspominałam byłam zwyczajnie zadowolona. Dziś przedstawię Wam trzy produkty, zacznę od kremu do twarzy tołpa do cery naczynkowej, który charakteryzuje się bardzo lekką konsystencją w kolorze zielonym.


Mam cerę mieszaną, z popękanymi naczynkami, które występują wokół nosa, często mam też problem z rumieniem. Ten krem ładnie nawilża. Czy łagodzi zaczerwienienia? Tego nie zauważyłam, bo nigdy nie stosowałam go na podrażnioną skórę twarzy, ale na pewno wyrównuje koloryt.


Nie pozostawia po sobie lepkiego filmu. Nie roluje się na twarzy, świetnie sprawdza się w roli bazy pod makijaż. Nie zaobserwowałam, by wpływał na cerę w znaczący sposób, nie pogorszył ani nie polepszył jej stanu. Myślę, że to dobry krem na dzień, ponieważ nie ma problemu po jego użyciu z nadprodukcją sebum.


Według mnie jest wart przetestowania. Gdy wykonuje makijaż, to wtedy wieczorem przeprowadzam zazwyczaj dwu etapowe oczyszczanie skóry twarzy, najpierw wykonuje demakijaż jakiś produktem o tłustej konsystencji (mleczkiem, olejkiem), a potem myje twarz żelem i ostatnio używałam do tego zadania żelu miceralnego marki tołpa i muszę przyznać, że świetnie się sprawdził.


Bardzo go polubiłam. Nigdy po jego użyciu moja skóra twarzy nie była ściągnięta, sucha tylko bardzo miła w dotyku. Bardzo spodobała mi się jego delikatność. Nie powodowała, łzawienia czy też pieczenia oczu. Tworzył małą ilość piany. Jego nieoczywisty zapach bardzo przypadł mi do gustu. Zużyłam już jego dwa opakowania i myślę, że sięgnę po następne.


Kiedyś pisałam tu o tym, że mam zapas płynów micelarnych, teraz już tak nie jest, ale jednak nadal sięgam po te produkty. Wiem, że to nie najlepsze pomysł, ale cóż przyzwyczaiłam się ich używać zawsze rano przed wykonaniem makijażu, może kiedyś z nich całkowicie zrezygnuje, na dzień dzisiejszy jednak jeszcze będę ich używać.


Tym razem przez ostatni miesiąc sięgałam po płyn micelarny marki tołpa i muszę przyznać, że nie wpłynął nie korzystnie na stan mojej cery, nie sprawił, że stała się ona sucha. Okazał się być bardzo delikatnym produktem. Nie będę się na jego temat więcej rozpisywać, bo nie jest to produkt pielęgnacyjny, o jakim można byłoby coś więcej napisać. Myślę, że nie jest zły, jeśli używacie takich produktów, to polecam go Wam przetestować. Koniecznie dajcie znać czy znacie powyższe produkty i napiszcie, jak się u Was sprawdzają.