Pewnie po pierwszym zdjęciu pomyśleliście, że coś mi się pomyliło, bo niedawno opublikowałam post o matowych pomadkach do ust z Inglot, ale nie to nie pomyłka. Nabyłam w ostatnim czasie sporo kosmetyków tej marki, ponieważ większość z nich zwyczajnie mi się skończyła. Poprzednie pomadki zamówiłam na douglas.pl, poniższą wraz z innymi kosmetykami już na oficjalnej stronie internetowej Inglot.
Z zakupów jestem zadowolona. Powyższą pomadkę (439) udało mi się zakupić w bardzo atrakcyjnej cenie, zapłaciłam za nią 15,60 zł! Sprawdza się jak poprzednie pomadki do ust, pięknie utrzymuje się na ustach i równie zaskakuje pigmentacją. Posiada różowo-czerwony kolor, który cudownie prezentuje się na ustach i genialnie dopełnia każdy makijaż. Jestem jak najbardziej z niej zadowolona, dlatego też po nią aktualnie sięgam każdego dnia.
Gdy zrobiło się głośno o farbkach do brwi marki Too Faced bardzo chciałam się stać ich posiadaczką, miałam zakupić jeden taki produkt podczas zakupów w Galerii Krakowskiej, ale jednak tego nie zrobiłam, bo natchnęłam się na kolejną wideo recenzje pomad do brwi Anastasia Beverly Hills. W późniejszym czasie również dowiedziałam się o konturówkach do brwi w żelu marki Inglot.
Postanowiłam, że przetestuje ten ostatni produkt do brwi, długo zastanawiałam się nad jego kolorem, wahałam się między odcieniem 11 a 13 w końcu padło na 11, bo on wpada w szare odcienie. Mam „bujne” brwi dlatego też nie mogłabym nawet użyć nic ciemniejszego do podkreślania brwi, bo wyglądałoby to nie naturalnie.
Namiętnie używałam tej konturówki do brwi przez ponad rok. Sprawdzała się świetnie, za każdym razem, gdy jej użyłam byłam niesamowicie zadowolona z efektu, jaki uzyskałam za jej pomocą, bo pięknie nadawała kształt moim brwią. Jej trwałość zawsze mnie zaskakiwała pozytywnie. Gdy po nią sięgam, to nie muszę używać żelu do brwi, bo ona je świetnie definiuje.
Zdecydowanie uważam ją za jeden z lepszych produktów do podkreślania brwi. Cień bazowy to podstawa sprawdza się w każdym makijażu, kiedyś używałam cienia w kolorze wpadającym w beżowo-różowy odcień (328) marki Inglot, nie było jednak to tak widoczne, więc sięgałam po niego, gdy tego potrzebowałam.
Czekałam, aż się skończy i będę mogła zakupić nowy w odcieniu wpadającym w żółty kolor (355) i w końcu nastał ten dzień. Od niedawna jestem posiadaczką cienia w wymarzonym kolorze, sprawdza się bardzo dobrze, nie wyróżnia się pod łukiem brwiowym, jest neutralny, czyli genialny. Myślę, że teraz będę powracać tylko do niego.
Miałam sporo rozświetlaczy, najlepiej oceniam ten z Lily Lolo, on zachwycił mnie swoim złotym odcieniem, który pięknie prezentował się na twarzy. Kiedyś testowałam na wyspie Inglot rozświetlacz do twarzy i ciała 02 wtedy bardzo mi się podobał, wydawało mi się, że na twarzy prezentuje się podobnie jak ten z LilyLolo, więc również go sobie sprawiłam.
Okazało się jednak, że mimo złotego koloru na twarzy wygląda na srebrny, byłam zawiedziona, nie chciałam po niego sięgać do czasu, gdy usłyszałam pytanie w stylu „Co masz tak pięknego nad kośćmi policzkowymi?”. Ten rozświeltacz bardzo się spodobał innym, więc i ja zaczęłam się do niego przekonywać i teraz sięgam po niego codziennie. Nie jestem z niego aż tak zadowolona, bo nie jest w moim wymarzonym odcieniu, ale go używam.

Myślę, że sprawdzę jeszcze inne rozświetlacze marki Inglot i gdy znajdę ten w upragnionym złotym kolorze, to Was niezwłocznie o tym poinformuję. Ten rozświetlacz utrzymuje się cały dzień na twarzy, jest mocno napigmentowany. Należy uważać z jego ilością, bo naprawdę można łatwo przesadzić. Po nałożeniu nie jest możliwym go rozetrzeć - przypomina mi w działaniu rozświetlacz w płynie co ma swoje plusy i minusy. Generalnie oceniam go dobrze, myślę, że wiele osób mogło, by być z niego zadowolonych. Polecam go wypróbować osobą, które uwielbiają wykonywać makijaż w stylu „glow”.
Koniecznie napiszcie, czy używaliście już powyższych produktów i jak się u Was sprawdziły!