wtorek, czerwca 26, 2018

Co pokochała, a co znienawidziła ostatnio moja cera?

Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię mieć tysiąca produktów do pielęgnacji cery w swojej kosmetyczce. Cenie sobie w tej kwestii minimalizm, wolę kosmetyki 2W1 dlatego też, gdy trafił w moje ręce krem z nagietka (dzień/noc) marki Bema, to bardzo się ucieszyłam. Testuje go już dość długo, dlatego myślę, że już mogę Wam na temat niego coś więcej napisać. Nie będę ukrywać, bardzo lubię produkty, które zawierają w swoim składzie nagietek lub rumianek dlatego też ten krem już na starcie zyskał u mnie dodatkowy plus, który wpłynął korzystnie na jego ogólną ocenę, ale o tym później. 


Przejdźmy jednak teraz do początku a dokładniej do jego podstawowych cech, czyli zapachu, który okazał się być bardzo ładny, delikatny, a jednak dość długo utrzymujący się na skórze co rzadko, ale jednak czasem mi się podoba. Jego konsystencja okazała się być gęsta, przyjemnie kremowa dlatego jego rozprowadzanie zawsze przebiegało szybko i bezproblemowo. 


Z uwagi na bogatą formułę pozostawiał po sobie film na skórze, który mi nie przeszkadza w przypadku produktów do twarzy (inaczej jest już z kremami do dłoni, bo nim wszystkiego dotykam). Po jego użyciu cera zawsze stawała się milsza w dotyku. To, że świetnie nawilża, jest niepodważalnym faktem, bo naprawdę w tej kwestii spisuje się genialnie. 


Dzięki niemu cera wygląda lepiej, jest bardziej jednolita. Zdecydowanie wpływa na poprawę gładkości skóry twarzy. W skali od 1 do 5 jego działanie oceniam na piątkę, bo naprawdę jest bardzo dobre. Serum to produkt, po jaki szczerze mówiąc, aktualnie nie za bardzo lubię sięgać, bo wydłuża on proces całej pielęgnacji.


Zdarzyło się kiedyś jednak tak, że z przyjemnością używałam tego typu produktów, a nawet nie mogłam się doczekać ich zastosowania, ale było to tylko w szczególnych przypadkach, gdy naprawdę bardzo polubiłam dany kosmetyk jak na przykład preparat marki Sesderma. Bogate serum rozświetlające z witaminą C firmy Liqpharm niestety nie pokochałam jak inne polki, jego formuła, zapach ogólnie całokształt od początku mi nie odpowiadał. Stosując je, nie zaobserwowałam, aby moja cera stała się bardziej promienna, tylko niestety uległa pogorszeniu.


Po zastosowaniu go na skórę jedyne co zauważyłam to pogłębienie stanu zapalnego niektórych niedoskonałości, bo po jego użyciu zaczęły zmieniać się w ropne zmiany skórne (cała skóra wokół ich stała się czerwona, piekła, na drugi dzień występowały na niej dziwne strupki). Szczerze mam jeszcze to serum i nie wiem, jak je zużyję, bo naprawdę mi szkodzi. Chyba jeszcze żaden produkt w ostatnim czasie mnie nie zawiódł tak jak ten, dlatego nie polecę go Wam, a nawet odradzę jego wypróbowanie ze względu na możliwe działanie uczulające.

Koniecznie napiszcie, czy miałyście podobny problem z serum marki Liqpharm. Dajcie też znać, czy znacie powyższy krem firmy Bema!

piątek, czerwca 22, 2018

Mój skok na bungee

Nie jako nastolatka, tylko tak naprawdę dziecko, gdy pojawiły się pierwsze wzmianki w telewizji o ekstremalnych sportach, zapragnęłam skoczyć na bungee (urodziłam się w latach 90, więc nie dziwcie się, że nie piszę o internecie). Mijały lata, a ja dalej z tyłu głowy miałam to małe marzenie. Zdecydowałam się, że w końcu to zrobię i będzie to w tym roku. Najpierw zadzwoniłam do miejsca, gdzie można wykonać ten skok, aby zarezerwować sobie miejsce, okazało się to jednak nie konieczne, bo poinformowano mnie, że wystarczy przyjść, ustawić się w kolejce i tyle. Gdy już wiedziałam, że tak naprawdę w dowolnym dniu mogę skoczyć na bungee, to zakupiłam bilety podróżnicze do Krakowa. Gdy powiedziałam bliskim o tym, co zamierzam zrobić, to zaczęli mi odradzać wykonanie skoku, uznali to za zły pomysł, nie przejęłam się jednak tym w ogóle, tylko postanowiłam zrobić to, co chcę jak najszybciej, najlepiej już za dwa tygodnie. Czternaście dni szybko minęło i w końcu nadszedł 16 czerwca.


Jadąc autobusem, myślałam nad tym, czy aby na pewno dziś skoczyć, bo przecież mogę to zrobić, kiedy będę chciała i zamiast tego udać się do Cafe Oranżeria, by wykonać ciekawe zdjęcia. Te myśli zaczęły szybko znikać, gdy przesiadłam się po kilku godzinach do tramwaju i wysiadłam na przystanku znajdującym się na ulicy Fabrycznej. Gdy szłam w stronę Bungee Jumping, to słyszałam z daleka krzyki skoczków, nie zrobiło to jednak na mnie wrażenia, nie przestraszyło tylko wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zachęciło do skoku. Kiedy znalazłam się już tak naprawdę pod fioletowym żurawiem, to szczerze nie odebrało mi mowy, jego wysokość nie wydawała mi się jakaś zaskakująco duża (inna perspektywa więc inne odczucia). Chwile popatrzyłam, jak to wszystko wygląda, po czym podpisałam oświadczenie o dobrym stanie zdrowia, które umożliwia wykonanie skoku. Gdy dokonałam płatności kartą płatniczą, założyłam uprząż (pomaga w tym jedna osoba z teamu Bungee Jumping) i odczekałam mniej więcej 20 minut, to wykonałam skok na bungee.


Jak było? Zacznę może od początku od wyjazdu na górę, w jakiej towarzyszy nam przemiły instruktor, trwa ona dość szybko i tak naprawdę mnie nie przeraziła. Stanie na krawędzi pomarańczowej klatki kilkanaście metrów nad ziemią też nie wpłynęło na mnie w jakiś szczególny sposób, bo nie mam lęku wysokości. Nie bałam się puścić rąk, mogłam stać bez zabezpieczenia, ale nie potrafiłam skoczyć, mimo że miałam to od A do Z wytłumaczone. Pierwszy raz, gdy próbowałam się przechylić, to chwyciłam poręczy, wcześniej domyślałam się, że pewnie tak zrobię, jeśli będę miała ręce po bokach (każdy ma odruch chwytania czegoś przy upadku) dlatego też zrezygnowałam z filmu wideo (myślałam wtedy, że trzeba mieć tak ułożone ręce, jak się później okazało, jednak źle myślałam). Instruktor po zauważeniu tego natychmiast zalecił, abym chwyciła się uprzęży na klatce piersiowej i wtedy się przechyliła, ale jak to ja uparta chciałam jeszcze raz spróbować skoczyć z rękami po bokach (wiedziałam, że to nie dla mnie, ale mimo to dalej chciałam spróbować - też teraz sama tego nie rozumie, ale trudno jest przewidzieć swoje zachowanie).


Instruktor mój niemający sensu pomysł na szczęście szybko i skutecznie wybił mi z głowy, dlatego też wykonałam skok. W czasie spadania w dół nie krzyczałam. Natychmiast po przechyleniu zareagowałam tak jak przed skokiem do wody, bo chwyciłam duży oddech, co było dziwne, bo nie byłam nad basenem, tylko 90 metrów nad ziemią. Cały skok wspominam wspaniale. Jeden z momentów, który zapadł mi w pamięci to ten, w którym lina wróciła się do góry, bo wtedy poczułam, jakbym zatrzymała się w powietrzu, było to coś niesamowitego. Nie miałam żadnych problemów w czasie skoku ani po jego wykonaniu. Widok u samej góry był piękny, w powietrzu też ciekawy. Gdy znalazłam się już na ziemi, to czułam się świetnie. Na zdjęcia ze skoku, które sobie dodatkowo wykupiłam, czekałam bardzo krótko, trwało to mniej więcej 3 minuty. Co zyskałam dzięki temu, że skoczyłam? Kolejne wspomnienie, które nigdy nie zniknie z mojej pamięci, czyli coś, co jest dla mnie najistotniejsze!

*Ciekawostki:

Ile to kosztuje?
Skok + zdjęcia to koszt 170 złotych.

Jakim tramwajem można dojechać do Bungee Jumping Kraków?
14 (polecam wysiadać na ulicy Fabrycznej).

Czy jest to daleko od Galerii Krakowskiej?
Jak się okazało nie, to bardzo blisko dlatego z powrotem wracałam się pieszo.

Co jest najważniejsze przed skokiem?

Nie być głodnym!

Nie wiem, ale chyba przez to, że zjadłam przed nim, byłam tak spokojna, jak nigdy. (Nie bieżcie jednak tego na poważnie, bo sam instruktor stwierdził, że to nie najlepszy pomysł, na mnie zadziałał, ale nie wiadomo jakby to było w waszym przypadku).

środa, czerwca 20, 2018

Jak zdobyć za darmo ponad 100 tysięcy obserwujących na Instagramie?

Nie musisz mieć wkładu, nie musisz być piękny wystarczy Ci tylko smartfon. Jeśli mnie obserwujecie na instagramie poznaliście już jedną aplikację, która skutecznie może Wam ułatwić zdobycie obserwujących widmo, jak i dodatkowe like (serduszka pod zdjęciami), ale nie tylko Insta Track istnieje, bo również FollowBoom, StarLiker i wiele innych (zresztą wystarczy wpisać w App Store „instagram foolowers” i wszystko wyskoczy.

Kto z takich aplikacji korzysta? Przeważnie osoby, które określają się mianem influencera. Raz są to makijażystki, raz nastolatkowie, którzy grali epizody w jakiś serialach, trenerzy personali a innym razem kobiety pokazujące swoje duże „atuty” na zdjęciach. Ich konta na instagram nie liczą wielu zdjęć, bo przecież komu, by się chciało ciągle klikać LIKE w jakiejś aplikacji, żeby sobie zbierać COINS (wirtualne monety) i je wymieniać na obserwujących? No raczej nikomu.

Współprace, jakie nawiązują, aż mnie zaskakują, zaczynam się zastanawiać czy aby odpowiednie osoby zajmują się reklama danej marki, bo liczby aż absurdalne biją po oczach (mała liczba zdjęć, dużo obserwujący lub sporo obserwujących mało LIKE pod zdjęciami - wiem, że instagram też tnie zasięgi ale bez przesady ponad 100 tys. obserwujących i tylko 100 like pod zdjęciem to raczej nie możliwe).


Kto się zdążył już nabrać i nawiązał współpracę z tymi „influencerami”? Firmy i to z dobrą pozycją na rynku (sklepy internetowe posiadające w swojej ofercie produkty typu Superfood N..., firma tworząca nieprzeciętne zegarki dla kobiet i mężczyzn D..., jak i polska marka produkująca ekskluzywne torebki W...- długo by wymieniać). Nie tylko jednak one, bo również fotografowie co jest aż zaskakujące, bo sami działają w social media.

Postanowiłam o tym napisać, bo wszyscy zawsze, gdy wypowiadają się o sztucznym nabijaniu sobie obserwujących, to twierdzą, że trzeba za to płacić, zatem jakby nie wiedzieli dokładnie, o czym mówią, bo nie jest to konieczne. Nie podał też nigdy nikt przykładów aplikacji, dlatego też ja to zrobiłam. Napiszcie co myślicie o nabijaniu sobie obserwujących za pomocą aplikacji typu Insta Track.

Czy skorzystałam z tych aplikacji? Tak, inaczej bym nie wiedziała, czy faktycznie działają. Czy żałuje? Tak, bo teraz mam problem z usunięciem fake kont. Oczywiście niektórych obserwujących udało mi się usunąć za pomocą specjalnych aplikacji, ale niektóre konta niestety zostały. Dlaczego? Bo te aplikacje po dwóch użyciach się blokują i ponowne ich zainstalowanie niestety nie pomaga. Jeśli chcecie się tez dowiedzieć, jakie to aplikacje, aby na przykład usunąć około 14 niechcianych obserwujących (nie przez standardowe blokowanie przez instagram) to koniecznie dajcie znać!

*Ciekawostka:

Co oprócz zdobywania obserwujących widmo robią takie osoby („influencerzy”)?

Dodają PrtSc statystyk do relacji oczywiście nie prawdziwe - przyglądnijcie się dokładnie zawsze, gdy zobaczycie tego typu grafikę - niektóre dziewczyny chcą być pomysłowe, ale niestety niektórych rzeczy nie da się oszukać, zwłaszcza nieudolnymi korektami (przyklejanie cyfr i wykonywanie innych magicznych rzeczy, aby wszystko wyglądało jak najbardziej prawdziwie).

Outsourcing, czyli co zrobić, aby firma działała zawsze na pełnych obrotach!

Na początku każdy nowy przedsiębiorca w wielu zadaniach w swojej własnej firmie chce sobie sam poradzić. Po pewnym czasie, gdy firma zyskuje lepszą pozycję, jednak ogrom zajęć zaczyna go powoli przerastać. Wtedy pojawia się pomysł na stworzenia nowego stanowiska pracy w firmie. Dokładniej rzecz ujmując, zwyczajnie ktoś szuka osoby, która mogłaby przejąć część jego obowiązków. Najpierw każdy myśli, aby awansować kogoś ze swoich obecnych pracowników, jeśli tu się nie powodzi to wtedy wystawia ofertę pracy. Zaprasza osoby na rozmowy kwalifikacyjne, odkłada na później obecne zadania, bo poświęca czas na poszukiwanie nowego pracownika. Po upływie kilku tygodni wreszcie kogoś znajduje i w tym momencie wszystkie zaległe sprawy nagle spadają na nowego pracownika. Owszem osoba kompetentna poradzi sobie z tym, ale nie od razu.


Firma na pewien czas nie będzie najlepiej prosperować, przez co zyski będą mniejsze, co nie oznacza nic dobrego. Zresztą nawet niedawno przed wprowadzeniem RODO wiele osób znalazło się w podobnej, nie najlepszej sytuacji. Wtedy żadna firma nie musiała zwalniać tempa pracy, ale mało kto w tamtym czasie wiedział jak dokładniej ugryźć temat. Nie wiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że outsourcing może pomóc w dostosowaniu ich firmy do wymogów RODO, ustrzec przed spowolnieniem procesów biznesowych i tym samym zwiększeniem niepotrzebnych kosztów, bo tak naprawdę wtedy nie trzeba by było zatrudniać nowych pracowników ani wysyłać na szkolenia obecnych, aby poradzić sobie z nowym zmianami związanymi z kodeksem pracy. Dzięki outsourcingu można też skutecznie odciążyć dział zaopatrzenia, pomoc w tej dziedzinie oferuje między innymi firma host-exchange.pl, która świadczy też usługi hostingu nieprzerwanie od 2007 roku. Jeśli Wam zależy na biznesie, to myślę, że warto zainteresować się już teraz ofertą cenową planów Microsoft Exchange, która jest bardzo atrakcyjna (od 6,99/miesiąc).

Koniecznie dajcie znać, jakie Wy polecacie rozwiązanie, z jakich usług korzystacie, aby Wasza firma dobrze działała.

niedziela, czerwca 17, 2018

Co kolekcjonuje?

Muszę się Wam do czegoś przyznać, kiedyś nie wiedziałam, co jest dla mnie tak naprawdę ważne. Zabrzmi to może nie najlepiej, ale dopiero przykre zdarzenia sprawiły, że w końcu dowiedziałam się, co jest dla mnie istotne. Dużo musiało się w moim życiu wydarzyć, abym nauczyła się nie poddawać, przestała niektóre rzeczy odkładać na później, więcej robić mniej planować. Dzięki temu wszystkiemu udało mi się w krótkim czasie zrealizować wiele celów i wyznaczyć nowe. Nauczyłam się także mniej zamartwiać drobnymi rzeczami, szybciej pracować. Wiele zdarzeń sprawiło, że przejrzałam na oczy i dowiedziałam się, że naprawdę warto wyjść do ludzi ich poznawać. Najistotniejsze stały dla mnie wspomnienia, niedalekie podróże, które tylko wzbogacają moja historie życia o kolejne ciekawe wydarzenia. Za sprawą tej zmiany pokochałam wszelkiego rodzaju spotkania blogerskie.


Nauczyłam się, że kolejna nowa rzecz nie da mi tyle szczęścia, co wyjście do kawiarni z kimś, kogo bardzo lubię lub nie znam. Niepowtarzalne są emocje, tak jak niektóre wspomnienia dlatego ja je skrupulatnie kolekcjonuje po to, by mieć czasem o czymś miły pomyśleć. W dzisiejszych czasach łatwo można ulec zakupoholizmowi, nie uznaje tego za nic złego, jeśli jest to związane wyłącznie z nabywaniem ekstremalnych voucherów na przykład na prezentmarzen.com, bo tylko one gwarantują niezapomniane przeżycia, które nigdy nie znikną z naszej pamięci. Moim zdaniem warto inwestować we wspomnienia, bo tylko one nigdy nie się nie ulegną żadnej zmianie.

Koniecznie dajcie znać, co Wy kolekcjonujecie! Czy też są to wspomnienia? Napiszcie o tym w komentarzach.

Poinformujcie mnie też czy chcielibyście przeczytać tutaj o moim ostatnim skoku na bungee (o tym ile za niego zapłaciłam (czy było to możliwe kartą płatniczą na miejscu), przygotowaniach do niego i ogólnych odczuciach po jego wykonaniu.

niedziela, czerwca 10, 2018

Czy polubiłam się z dermokosmetykami marki tołpa?

Nie wiem, czy Wam wspominałam, ale lubię produkty marki tołpa, często sięgam po te kosmetyki, bo są ogólnodostępne, można je nawet dostać w dyskoncie spożywczym. Chyba nie zdarzyło się, żebym nie była zadowolona z produktów do pielęgnacji ciała tej firmy, różnie bywało natomiast z kosmetykami do pielęgnacji twarzy. 


Jak było w przypadku dermokosmetyków z linii sebio? Nieźle, bo z jednego produktu jestem bardzo zadowolona z drugiego mniej, ale o tym za chwilę. Zacznę może od tego, który sprawdził się u mnie gorzej. 


Mowa o peelingu 3 enzymy. Już po pierwszym zastosowaniu wiedziałam, że się z nim nie polubię, bo chwilę po jego nałożeniu na skórę twarzy poczułam nieprzyjemne pieczenie, które sprawiło, że usunęłam go natychmiast z twarzy. Uczucie to było na tyle nie miłe, że nie potrafiłam wytrzymać z tym peelingiem na twarzy nawet pół minuty. 


Ciesze się jednak, że nie wywołał u mnie żądnego uczulenia i nie muszę teraz stosować żadnych dodatkowych preparatów, aby pozbyć się podrażnień. Dużo lepiej sprawdziła się u mnie maska czarny detox. Jej zapach bardzo mi się spodobał, konsystencja a dokładniej jej kolor mniej, ale to mnie nie zniechęciło do jej używania. 


Samo zastosowanie maski jak w przypadku większości tego typu produktów okazało się proste i przebiegało bezproblemowo. Ze zmyciem jej z twarzy też nie było największego problemu. Pod względem nazwijmy to funkcjonalności i opakowania (metalowej tubki) przypadła mi do gustu. 


Działanie tej maski mnie nie zawiodło, ponieważ cera po jej użyciu była oczyszczona i faktycznie wyglądała lepiej. Tak jak zapewniał producent, okazała się być przyjazna dla skóry. Twarz po jej zastosowaniu faktycznie ulega delikatnemu zmatowieniu, zatem pochłania nadmiar sebum.


Jednak jak sami doskonale wiecie, większość maseczek oczyszczających właśnie w ten sposób działa dlatego też nie jest to dla mnie czymś wyjątkowym. Czy zasługuje na uznanie? Myślę, że bardziej na zainteresowanie, bo dobrze oczyszcza cerę. Myślę, że gdyby występowała w większej pojemności, to zagościłaby na stałe w mojej kosmetyczce.


Nie wiem, czy skuszę się na jej zakup w przyszłości, ale na pewno wyprobuje coś nowego z firmy tołpa (teraz mam zamiar kupić piankę micelarną do mycia twarzy i oczu). Jeśli ją znacie, to koniecznie dajcie znać czy jest to dobry kosmetyk. Napiszcie też, czy używaliście już powyższych dermokosmetyków i co o nich myślicie.

poniedziałek, czerwca 04, 2018

Najlepszy zegarmistrz w Nowym Sączu

Ostatnio na pewnym Fanpage'u przeczytałam pytanie o najlepszego zegarmistrza w moim mieście. Wielu ludzi pod zapytaniem polecało trzy zakład, jeden Henryka Dobrzańskiego mieszczący się na ulicy Jagielońskiej, kolejny znajdujący się w centrum Handlowym Europa Plaza II (ul. Nawojowska) i ostatni często polecany usytuowany na hali hipermarketu Auchan (ul. Gorzkowska). Oprócz wyżej polecanych oczywiście istnieją jeszcze dwa inne zakłady w moim mieście, lecz jednak nikt o nich nie wspomniał. Ja znam, a właściwie pamiętam jeden szczególny, który kiedyś był na ul. Barskiej (koło tzw. Baltony), wspominam go bardzo dobrze, nie wiem jednak, co się stało, że zniknął z powierzchni Nowego Sącza i gdzie się przeniósł i czy w ogóle to zrobił, bo szybko na miejscu tego zakładu powstał sklep z chemią. Zegarmistrzów, którzy obecnie prowadzą swoją działalność w Nowym Sączu, zwyczajnie nie znam, sama osobiście z ich usług nigdy nie korzystałam. Jedynie kiedyś mój tata wymieniał szybkę w zegarku u zegarmistrza na ul. Nawojowskiej i o ile jemu się naprawa spodobała tak mi nie bardzo, bo według mnie szybka została źle dobrana. Mniejsze naprawy też wykonywał na ul. Sobieskiego, były to prace wewnątrz, ale nie dotyczyły mechanizmów zegarka. Wymiany baterii w tym zakładzie przebiegały bezproblemowo, zegarek zawsze potem działał należycie.


Ja osobiście bym poleciła Wam zegarmistrza, który miał zakład na ul. Barskiej, ale jak już wyżej wspomniałam, zwyczajnie nie wiem, gdzie aktualnie się znajduje. Z tego, co się orientuje, to najdłużej istnieje zegarmistrz obok Maślanego Rynku i ten na ul. Jagielońskiej (Dobrzański) dlatego myślę, że najrozsądniej udać się do tych zakładów w razie wystąpienia problemów z zegarkiem. Sama miałam może cztery zegarki w swoim życiu i było to za czasów gimnazjalno-licealnych więc trochę dawno, ale nie aż tak bym o tym zapomniała o nich i o ich wartości dla mnie. Jeden wspominam szczególnie, bo zakupiłam go u jubilera, który kiedyś mieścił się w Rynku w Nowym Sączu, był to zegarek marki Quartz teraz bardzo taniej i dość popularnej, bo ogólnodostępnej. Nosiłam go długo, nie był wymarzonym, bo nie firmy Reebok lub Adidas, ale jednak bardzo go polubiłam. Teraz na pewno nie zakupiłabym zegarka marki produkującej sportowe ubrania, lecz na pewno marki Daniel Wellington, który jak się okazało, posiada swoją kopię. Muszę przyznać, byłam bardzo zaskoczona, gdy zobaczyła na stronie zegarmistrzlodz.com.pl zegarki firmy Tissot posiadające bransolety w marynarskich kolorach charakterystycznych dla tych marki Daniel Wellington. Ich tarcze owszem wzbudziły we mnie podziw, ale odwzorowana reszta już nie do końca. Pewna grupa ludzi takie duplikowanie nie uznaje za nic złego, zwłaszcza gdy coś zostaje nawet lepiej wykonane, natomiast ja nie potrafię uznać tego za coś dobrego. A Wy co o tym myślicie? Koniecznie dajcie znać! Jeśli jesteście z Nowego Sącza, to napiszcie też, jakiego Wy zegarmistrza polecacie w naszym mieście.

piątek, czerwca 01, 2018

Zabierz je do łazienki!

Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię peelingi do ciała, nie wszystkie, bo jednak nie przepadam za wieloma zapachami w kosmetykach. Jestem miłośniczką kawy, dlatego sięganie po peelingi o takim zapachu jest dla mnie w wielu przypadkach niezwykłą przyjemnością. Nie potrafię się przekonać do peelingów solnych. 


Ubóstwiam natomiast peelingi cukrowe, bo po ich użyciu moja skóra za każdym razem zostaje nie tylko oczyszczona, ale też niezwykle nawilżona. Od pewnego czasu w mojej łazience zaczęły królować produkty dla dzieci, charakteryzujące się w wielu przypadkach zapachem rumiankowym, dlatego też, gdy trafiły do mnie peelingi kawowe trzech różnych marek, to miałam nie lada problem, bo zwyczajnie nie wiedziałam, z jakimi kosmetykami pod prysznic je połączyć.


Chciałam je wypróbować, ale brakowało mi przez cały czas produktu, który by pasował do nich pod względem zapachu. Wpadłam na pomysł, aby sięgnąć po żel kawowy Yves Rocher, który tak bardzo lubię do dziś lub coś neutralnego co nie kłóciłoby się z zapachem peelingów.


Nie wiedziałam co wybrać i nagle podczas wykonywania zdjęć tych produktów zwyczajnie mnie olśniło, bo przypomniałam sobie, że mam mydło owsiane firmy Mydlane Rewolucje posiadające mleczny zapach, który idealnie wpisywałby się w kompozycję zapachową tych peelingów kawowych. Tak jak zakładałam, połączenie to okazało się być strzałem w dziesiątkę! Jak nigdy nie lubiłam mydeł w kostce, to tak po tym eksperymencie zaczęłam się do nich przekonywać i tym samym włączyłam je do codziennej pielęgnacji skóry ciała.


Mydło w kostce marki Mydlane Rewolucje sprawiło, że nie musiałam się martwić o to, że nagle po użyciu któregoś z peelingów i wyjściu z łazienki będę pachnieć dosłownie wszystkim i niczym konkretnym dlatego tak bardzo je polubiłam. Z wszystkich trzech peelingów, najmniej przypadł mi do gustu ten marki Love Your Body, powód jest bardzo oczywisty, jego zapach wydał mi się zwyczajnie nieciekawy.


Bardzo lubię truskawki, teraz gdy jest sezon, to jem je praktycznie codziennie, ale w kosmetykach ich zapachu po prostu nie lubię, jest dla mnie drażniący. W przypadku dwóch pozostałych było już całkowicie inaczej, połączenie zapachowe waniliowo-kawowe w peelingu Natural ME, jaki kokosowo-kawowe w przypadku produktu Bare Care, bardzo mi się spodobało.  Działanie peelingu Natural ME, który okazał się być bardzo kłopotliwym produktem podczas wykonywania zdjęcia najbardzie polubiłam.


Jego działanie miło mnie zaskoczyło, bo po jego użyciu skóra była bardzo miękka i miła w dotyku i nie wymagała zastosowania balsamu, po jaki szczerze mówiąc w ostatnim czasie, nie chce mi się sięgać. Mniej, ale jednak polubiłam peeling Bare Care, stało się tak przez jego słabsze działanie, brak nawilżenia skóry po użyciu co jest jednak oczywiste, bo to produkt suchy.


Szkoda, że nie okazał się być peelingiem cukrowym, bo wtedy na pewno oceniłabym go lepiej. Może producent kiedyś wpadnie na taki pomysł i zmieni jego formułę z sypkiej na stałą. Kto wie? Dziś w bitwie na najlepszy peeling zdecydowanie wygrał ten z Natural ME.


Koniecznie dajcie znać czy używaliście już powyższych peelingów! Jeśli tak to napiszcie, jak się u Was sprawdziły! Poinformujcie mnie też czy chcecie, abym co jakiś czas zamieszczała takie porównania różnych produktów.